Siedziałem wpatrując się w nią w
milczeniu, nie mogąc znaleźć słów, które określiłyby to, co obecnie działo się
w mojej głowie. Tysiące – ba, miliony! – myśli przelatywały przez mój umysł z
prędkością błyskawicy, a każda z nich niosła ze sobą nowe wnioski. Nie było
wątpliwości, że historia, którą usłyszałem od Yume była czymś, co miało znaczny
wpływ na moje dalsze metody działania i sposób myślenia.
Najdziwniejszy, naturalnie, wydał
mi się wątek z Uchihą. Jak można było pokochać kogoś takiego? Z oczami nie
dostrzegającymi piękna? Chociaż, gdyby spojrzeć na to z drugiej strony, ruda
też miała nieco inne oczy i to nie z własnej woli.
Ciągnie swój do swego.
Odkąd w ogóle dowiedziałem się o
istnieniu owego klanu, którego potomkowie posiadają Kopiujące Oczy, o Madarze
Uchiha usłyszałem zaledwie dwa razy. Pierwszy miał miejsce podczas jednej z
prostych misji zwiadowczych w okolice Kraju Ognia. Teraz nawet nie byłem w
stanie sobie przypomnieć od kogo, ani co dokładnie usłyszałem. Drugi raz zaś, był
już podczas mojej obecności w szeregach Akatsuki. Imię to wypowiedział sam
Lider, podczas rozmowy z Itachim, która teoretycznie odbywać się miała
potajemnie. Cóż, nie moja wina, że akurat tamtędy przechodziłem.
Przez cały ten czas byłem niemal
pewien, że Madara nie żyje. Z opowieści Yume wynikało jednak, że wciąż stąpa po
tym świecie i najwidoczniej ma się całkiem dobrze.
Zacisnąłem palce na szklance
herbaty, aż zimna już ciecz zaczęła lekko drżeć. Wpatrywałem się w powstające
na jej powierzchni niewielkie kółka, rozchodzące się do brzegów naczynka. W
zasadzie, nie przychodziło mi do głowy nic sensownego, co mógłbym powiedzieć.
Nie spodziewałem się, że
przeszłość Itachiego miała aż tak głębokie drugie dno. Od zawsze postrzegałem
go jako zimnego psychopatę, który dla jakieś nic nie wartej „sławy” gotów był
wybić całą swoją rodzinę i jeszcze nękać brata. A tu się okazuje, że jedynym
sukinsynem w całej tej chorej sytuacji był właśnie Madara.
Upiłem łyk napoju, kompletnie
ignorując jego nieprzyjemny, gorzki smak. Zajęty opowieścią zupełnie
zapomniałem posłodzić.
Yume na szczęście zdawała się
wyczerpać swój limit słów wypowiadanych na dzień i siedziała cicho, bezmyślnie
patrząc się w przestrzeń bladymi oczyma.
Przynajmniej jasna stała się cała
sytuacja z Mistrzem Sasorim. Nic dziwnego, że dziewczyna darzyła go tak wielkim
szacunkiem. Zawdzięczała mu nie tylko sprawność fizyczną, ale i życie. Swoją
drogą, ciekawe były powody, dla których mimo wszystko nie zostawił jej na
pastwę losu.
„Prawowitemu liderowi Akatsuki…”
Gwałtownie podniosłem wzrok i
spojrzałem na nią. Nie drgnęła.
Pain nie jest prawowitym liderem?
Nie wiedzieć czemu automatycznie
przypomniałem sobie rozmowę, którą podsłuchałem którejś nocy w siedzibie. Yume dyskutowała
z kimś, kto zdawał się znać ją na wylot, jednocześnie nie będąc intruzem.
Takowego na pewno ktoś wcześniej by wyczuł, gdy tylko zakradałby się do środka.
To oznaczało, że jej rozmówca musiał być w siedzibie dużo wcześniej.
Od bardzo, bardzo dawna…
- Co zamierzasz teraz zrobić? –
zapytałem, czując jak w gardle rośnie mi nieprzyjemna gula.
Ruda spojrzała na mnie i
przechyliła lekko głowę na prawy bok.
- Na chwilę obecną z chęcią
skorzystałabym z łazienki – odparła spokojnie, a ja ledwo powstrzymałem się
przed wywróceniem oczami – A potem chyba powinniśmy wracać.
- A ja myślę, że chcesz zrobić
coś innego – mruknąłem, wstając od stołu i zostawiając na nim kilka monet.
Zanim ktokolwiek je policzy, będziemy już daleko stąd.
Bez zbędnych protestów i pytań,
dziewczyna wstała i podążyła za mną w kierunku wyjścia z baru. Na zewnątrz nic
nie wskazywało na to, by ktokolwiek wciąż nas szukał.
Dotarliśmy do bram wioski i tam
skryliśmy się w miejscu, które było najmniej widoczne dla strażników. Sięgnąłem
do woreczka przy pasku i palcami uformowałem sowę z kawałka gliny. Po złożeniu przeze
mnie pieczęci, białe zwierzę zwiększyło swoje rozmiary dziesięciokrotnie, tak,
by było w stanie pomieścić na swoim grzbiecie dwie osoby.
- Wskakuj – rozkazałem,
rozpuszczając włosy z krępującego je kucyka i ponownie związując ich część na
czubku głowy.
Yume błyskawicznie znalazła się
na plecach mojego dzieła i usiadła na nim okrakiem tuż przy karku, mocno
chwytając się szyi ptaka. Od razu było widać, że nigdy wcześniej nie leciała.
Dołączyłem do niej i stworzenie
wzbiło się w powietrze, natychmiast nabierając prędkości, lecąc prostopadle do
ziemi, by znaleźć się na odpowiedniej wysokości, z której żaden shinobi nie
mógł już nas trafić. Jeden strzał któregoś z konoszan skruszył kawałek skrzydła
sowy, jednak nie było to uszkodzenie godne większej uwagi. Gdy wioska stała się
dla nas jedynie skupiskiem kolorowych świateł, dachów budynków i cichych
dźwięków, Yume aktywowała Miragan.
Nie musiałem widzieć jej twarzy,
by wiedzieć, że widok, który się przed nami rozciągał chwilowo kompletnie
odebrał jej zdolność mówienia. Ja niestety nie dostrzegałem tak dużo jak ona,
ze względu na ograniczający moją widoczność mrok. Ona jednak zdawała się w głębi
duszy cieszyć jak dziecko, które właśnie dostało wymarzoną zabawkę.
Wlecieliśmy nad zalesione tereny,
gdy odezwała się po raz pierwszy, wciąż uważnie rozglądając się dookoła.
- Niesamowite – mruknęła i wtedy
pomyślałem, że przez tą chwilę znów miała okazję poczuć się szczęśliwa.
- Zapewne – odparłem chłodno, nie
dając po sobie poznać, że ucieszył mnie jej zachwyt. Był to, bowiem poniekąd
komplement również dla mojej sztuki.
Wyciągnąłem mocno wygniecioną już
mapę, z kieszeni płaszcza, po który musieliśmy wrócić przed wylotem z
Konohagakure. W końcu co by to była za przestępcza organizacja, gdyby nie nasz
znak rozpoznawczy? A nasz budżet ostatnimi czasy był dość ubogi, więc nie można
było sobie pozwolić na marnotrawienie go.
Rozłożyłem ją na kolanach i
próbowałem wytężyć wzrok, by dostrzec jakieś punkty, dzięki którym wiedziałbym,
dokąd się kierować.
Chłodny podmuch wiatru musnął
moją twarz, zwiewając mi do oczu kilka jasnych kosmyków. Odgarnąłem je, klnąc
pod nosem na ogólnie ciężkie warunki pracy. Yume (trzęsąc się lekko, albo z
zimna, albo ze strachu przed spadnięciem) podeszła do mnie i usiadła obok,
biorąc ode mnie mapę.
- Siedziba jest na południowy
zachód – wskazała kierunek dokładnie za lewym skrzydłem mojego dzieła i już
chciała złożyć papier, ale jej przeszkodziłem.
- Nie lecimy do siedziby.
Spojrzała na mnie pytająco. W tej
ciemności, rozświetlanej jedynie miliardami gwiazd zawieszonymi na ciemnym
niebie nad nami, jej oczy zdawały się błyszczeć.
- Jest coś, czego od dawna
chcesz, tylko nie masz jak tego zrealizować. Nie myśl sobie, że robię to z
dobroci serca, jest to poniekąd mój obowiązek względem organizacji.
Zamrugała kilkukrotnie.
- Lecimy odnaleźć twoich
rodziców. Muszę się nieco o nich dowiedzieć i przy okazji poznać sekret
cudowności waszej broni. Zapewne bardzo zainteresuje ona Lidera.
Kraj Błyskawic przywitał nas
niebem zakrytym burzowymi chmurami i nieco utrudniającym lot północnym wiatrem.
Podróż tak daleko zajęła nam blisko całą dobę, podczas której praktycznie nie
zmrużyłem oka, zmuszony pilnować właściwego kierunku. Yume nie odzywała się
przez praktycznie cały czas, kontemplując zmieniający się wokół nas krajobraz.
Im bardziej zbliżaliśmy się do jej rodzinnego kraju, tym więcej widzieliśmy
gór, przez co musieliśmy wznosić się stopniowo coraz wyżej, by uniknąć
zderzenia i niechcianego zgubienia trasy. Może i ruda w każdej chwili i miejscu
potrafiła wskazać północ, jednak nie mogłem jej ufać na tyle, by wierzyć, że w
celu chronienia krewnych nie wyprowadziłaby nas w pole.
Długo zastanawiałem się nad tym,
dlaczego faktycznie stanowczo nie odmówiła mi zaprowadzenia mnie do swojej
rodziny. W końcu nie po to ukrywała ich przez tyle lat, by teraz nagle
przyprowadzić do nich jednego z Akatsuki. Możliwe, że zwyczajnie bała się mnie
i tego, co mogło ją spotkać, gdyby Lider dowiedział się o jej odmowie oraz o
broni, którą wytwarzali jej rodzice.
Albo zwyczajnie tak bardzo mi
ufała.
- Sądziłem, że twoją rodzinę
deportowano z Kumogakure – stwierdziłem, znudzony już tym ciągłym milczeniem.
Dziewczyna nadal siedziała
okrakiem na karku ogromnej sowy i patrzyła przed siebie bladymi oczyma. Mimo że
przez burzowe chmury było porównywalnie ciemno, jak w nocy, i tak musiała
zachowywać ostrożność.
- Nie kontaktowałam się z nimi
odkąd uciekłam, ale to nie znaczy, że nie wiem jak działają. Zapewne powrócili
pod innym nazwiskiem i dalej pracują. Kraj Błyskawic zawsze jest zainteresowany
bronią…
- Mam nadzieję, że wiesz, dokąd
nas prowadzisz. W przeciwnym wypadku może się to skończyć źle i dla ciebie i
twojej rodziny – zagroziłem, szczelniej otulając się płaszczem. Ziąb powoli
zaczynał dawać się we znaki.
Przytaknęła ledwo zauważalnie.
Nie pytałem skąd wie, gdzie
mieszkali, skoro nie utrzymywała z nimi kontaktu. Najwidoczniej znała ich
lepiej, niż mogłem przypuszczać.
Niewielki drewniany domek stojący
na skraju sosnowego lasu, wcale nie sprawiał wrażenia zadbanego. Z opowieści
Yume wynikało, że pieniędzy im nie brakowało, więc spodziewałem się czegoś
bardziej wyszukanego niż stara, rozpadająca się na oczach chata. Zaniedbane
drewno zaczęło powoli gnić i zarastać mchem, zapewne od bardzo częstych w tej
okolicy, deszczów. Na tarasie stała niewielka ławka, która najwidoczniej
poddała się upływowi czasu i pozwoliła, by ten połamał jej jedną spróchniałą
nogę. Ceramiczne doniczki, na których widać już było wyraźne pęknięcia miały w
sobie jedynie trochę czarnej ziemi i wystające ususzone badyle, zapewne kiedyś
będące kwiatami.
Ruda przypatrywała się w ten
obraz nędzy rozgrywający się przed jej oczami i sprawiała wrażenie niezdolnej
do jakiegokolwiek ruchu. Zmniejszyłem nasz środek transportu do jego
pierwotnych rozmiarów figurki mieszczącej się w dłoni i schowałem ją do torby
przy pasku. Przyda nam się na powrót do siedziby.
Z ciemnego nieba powoli zaczęły
spadać maleńkie krople deszczu.
- Jesteś pewna, że to tutaj? –
zapytałem niepewnie, nie do końca wiedząc jakiej reakcji się po niej
spodziewać. Chyba nie spodziewała się zastać czegoś takiego.
W odpowiedzi zrobiła kilka kroków
w kierunku domku, po czym zatrzymała się i obejrzała za siebie. Jej czarne oczy
wyrażały równie wielką pustkę, co oczy Uchihy.
Bez słowa poszedłem za nią. Gdy
weszliśmy na taras (który w każdej chwili mógł załamać się pod naszym ciężarem)
rozpadało się na dobre. W pierwszym odruchu chciałem zapukać, ale uświadomiłem
sobie, że to idiotyczne. W domu i tak nikogo nie było, czego Yume zdawała się
nie dopuszczać do swojej świadomości. Nacisnęła klamkę i ostrożnie pchnęła
drzwi, które ustąpiły z wyjątkowo głośnym skrzypnięciem i zablokowały się w
połowie, pokazując, że był to ich ostatni ruch.
Wnętrze domu w zasadzie nie
różniło się wiele od tego, co zobaczyliśmy z zewnątrz. W powietrzu czuć było
nieprzyjemny zapach stęchlizny, a od kurzu, który uniósł zewsząd wiatr
dostający się do środka przez uchylone drzwi, kręciło w nosie. Starannie
zaaranżowane wnętrze zdawało się być pokryte delikatną mgłą kurzu i pajęczyn. Na
stoliku stojącym przy brudnych oknach, przez które mało co było już widać, stał
kubek z pękniętym uszkiem, a obok niego gazeta. Wyminąłem dziewczynę i
podszedłem sprawdzić jak dawno nikt nie pił z owego kubka.
- Gazeta jest sprzed trzech lat…
– powiedziałem, zaskoczony faktem, że głos lekko mi się załamał. Zapewne przez
to, że od wczoraj nic nie piłem.
Przez moment miałem wrażenie, że
nadal stojąca w progu Yume, zwyczajnie wycofa się i ucieknie. Nie zrobiła tego
jednak. Wpatrywała się we mnie, jakbym był duchem.
W kubku widać było zaschnięty
osad z kawy. Ciężkie krople deszczu uderzające w dach i spływające po oknach
potęgowały tylko uczucie wszechogarniającej pustki.
Odłożyłem gazetę dokładnie tak,
jak leżała i westchnąłem ciężko nie do końca wiedząc, co mówić. Chociaż
zdawałem sobie sprawę z tego, że najlepiej będzie nie mówić nic.
Oczywiste było, że rodzice Yume nie
żyją od kilku lat. Wiedzieliśmy to doskonale, zarówno ja, jak i ona, ale żadne
z nas nie chciało tego powiedzieć.
Cisza wyrażała więcej niż
jakiekolwiek słowa.
Nie miałem pojęcia ile czasu tak
staliśmy, jednak gwałtowne ruszenie z miejsca rudej wyjątkowo mnie zaskoczyło.
Szybkim krokiem podeszła do dywanu, złapała za jego róg i mocno nim szarpnęła
odkrywając kawałek podłogi, wyraźnie jaśniejszej od reszty znajdującej się w
pokoju. Po deskach przebiegło kilka robaków, szukając innego ciemnego i
ciasnego schronienia. Podszedłem do niej i ujrzałem klapę w podłodze, zapewne
prowadzącą do piwnicy.
Czy też – co bardziej pasowałoby
do jej rodziców – do miejsca, gdzie wytwarzali broń.
Nie uśmiechała mi się wizja
kolejnego łażenia po podziemiach jakiś opuszczonych domów (a ostatnio robiłem
to nader często), jednak ciekawość zdecydowanie wzięła górę. Ruda bez żadnego
problemu uniosła klapę za wystającą z niej obręcz i otworzyła nam wejście.
Zeszliśmy w dół po drabince.
W pierwszej chwili nie miałem
pojęcia gdzie właściwie się znalazłem. Poczułem dziwny, nieznany mi dotąd
zapach. Coś metalicznego i jakby… palonego?
- Nic nie widzę – przypomniałem
dziewczynie, która najpewniej kompletnie zapomniała o moich zwykłych oczach
niezwykłego artysty.
- Nie można tu używać ognia –
powiedziała chłodno, odchodząc gdzieś w głąb pomieszczenia.
Po chwili, wszystko rozjaśniło
się wyjątkowo jasnym światłem, które aż raziło w oczy. Nie byłem pewien, czy to
przez chwilowy szok spowodowany nagłą zmianą czy może naprawdę to, co
oświetlało pomieszczenie było dużo silniejsze niż zwykłe lampy.
Rozejrzałem się uważnie dookoła,
jednak nie zobaczyłem nic, co w jakiś wyjątkowy sposób miałoby przykuć moją
uwagę. Kilka starych skrzyń, ogromne puste biurko, metalowe narzędzia.
Spojrzałem na rudą, nadal stojącą
na drugim końcu pomieszczenia, trzymającą rękę na niewielkim urządzeniu
wbudowanym w ścianę.
- Światło napędzane chakrą.
Wynalazek mojego ojca – stwierdziła obojętnie i podeszła do mnie, nie odrywając
ręki od urządzenia. Zaczynałem sądzić, że jej ramiona mają nieograniczoną
możliwość rozkładania się.
- Po co w ogóle tu przyszliśmy? –
zapytałem bez ogródek.
- Chciałeś zobaczyć broń moich
rodziców, prawda? – uśmiechnęła się szeroko, w sposób, który zupełnie nie
pasował do jej pustego spojrzenia jeszcze sprzed paru chwil – Mogę ci pokazać
wszystko, jednak musisz mi przysiąc jedną, jedyną rzecz.
Skrzyżowałem ręce na klatce
piersiowej, niezadowolony faktem, że próbuje dyktować mi warunki. Zawsze mogłem
teraz zgodzić się na jej warunki, a potem ze zdobytą wiedzą i tak zrobić
wszystko, co tylko chciałem.
- To, co tutaj zobaczysz możesz
zachować jedynie dla siebie. Moi rodzice sprzedawali tylko broń dla shinobi,
jednak ci wyjątkowo wtajemniczeni wiedzieli, że wynaleźli oni coś, co zapewne
już niedługo zmieni cały kraj, a może i cały świat – jej głos z każdą chwilą
coraz bardziej zaczynał przypominać mi syk węża.
- Broń, którą znamy – kontynuowała,
podchodząc do jednej ze skrzyń – techniki, które umiemy to za mało. Wszyscy
stajemy się silniejsi, świat idzie naprzód, a my powinniśmy iść razem z nim. Za
jakiś czas ludzie zapomną, czym były kunai. Zaczną się mordować w sposób
bestialski, bez zasad, bez honoru, bez litości – położyła dłoń na wieku skrzyni
– Dokładnie tak, jak ja zabiję wszystkich tych, którzy staną mi na drodze przed
oczyszczeniem tego świata ze wszystkiego, co go psuje i wyżera od środka.
Stanąłem przed otwartym pudłem i
oniemiałem. Cztery podłużne stalowe przedmioty zgięte przy rękojeści, nijak nieprzypominające
broni, którą znałem, leżały ułożone równo na sianie. Yume wzięła jeden do ręki
i wycelowała nim we mnie.
- Jeśli teraz nacisnę spust –
położyła palec na maleńkim wichajstrze wystającym u dołu broni – Padniesz
trupem, nim zdążysz chociażby pisnąć.
Błyskawicznie skierowała długą,
pustą w środku lufę w kierunku ściany i nacisnęła spust. Głuchy, głośny trzask
rozległ się po pomieszczeniu. Drewno, które znalazło się w polu jej widzenia
zostało przebite na wylot – sądząc po zostawionym śladzie – niewielkim okrągłym
i bardzo, bardzo mocnym pociskiem.
- To zwykły rewolwer –
powiedziała i uśmiechnęła się odsłaniając zęby, najpewniej na widok mojej
zszokowanej miny – Broń palna, wyjątkowo łatwa w użyciu.
Dała mi rewolwer do ręki,
uprzednio coś w nim wciskając i – jak to nazwała – naładowując go. Niepewnie
spojrzałem najpierw na Yume, potem na broń. Już po chwili jednak, jej ciężar w
dłoni przestał mi przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, poczułem dziwną, nieco
przerażającą ekscytację tym, co mogłem teraz robić.
Wycelowałem w ścianę niedaleko od
miejsca, w które trafiła ruda i nacisnąłem spust. Pocisk przeszedł minimalnie
nad wcześniej stworzoną wyrwą. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Celność wymaga praktyki, ale ty
akurat nie potrzebujesz dużo ćwiczeń – stwierdziła, po czym odwróciła się i
składając rękę do normalnego stanu podeszła do urządzenia w ścianie.
Gdy ponownie wokół nas zapanował
mrok, dyskretnie schowałem rewolwer do wewnętrznej kieszeni płaszcza,
wykorzystując ułamek sekundy, w którym Yume nie mogła jeszcze aktywować oczu.
Bez słowa ruszyła w kierunku
drabinki, zapewne zadowolona, że nie mogłem już ujrzeć jej twarzy. Kiedy
zamknęliśmy klapę od zewnątrz i ponownie ruda zakryła ją dywanem, jej zapał i
nastrój nagle gdzieś minęły.
Chociaż w zasadzie nigdy ich
tutaj nie było. Jedynie jej obłąkanie chroniło ją przed żalem wypisanym na
twarzy. Zanim opuściliśmy domek, dziewczyna po raz ostatni rozejrzała się po
saloniku. Deszcz przestał padać, a w powietrzu zaczęła się unosić przyjemna woń
lasu i wilgotnej ziemi. Teraz, szum wiatru zdawał się być jeszcze lepiej
słyszalny.
Kiedy znaleźliśmy się na wzgórzu
naprzeciwko domku, Yume zatrzymała się. Błoto chlupało jej pod stopami, gdy
niepewna tego, co ma zrobić, cofnęła się parę kroków w kierunku byłego miejsca
zamieszkania jej rodziców.
- Deidara-sama… - szepnęła, nic
nie robiąc sobie z kosmyków, które wiatr zwiewał jej na twarz – Wysadź to
miejsce.
Uśmiechnąłem się do siebie, że
podzielała mój niewypowiedziany pomysł. Zmiecenie tego domu z powierzchni ziemi
byłoby nie tylko swojego rodzaju zamknięciem przeszłości dla niej, ale też i
przyjemnością dla mnie. Bez słowa, ulepiłem długą gąsienicę, która na moje
polecenie wbiła się głęboko w rozmiękłą ziemię i podpełzła pod fundamenty domu.
Mimo że zniknęła mi z oczu, doskonale wiedziałem, kiedy wgryza się do domu od
spodu i tam, za sprawą złożonej przeze mnie pieczęci, zwiększa swoje rozmiary do
tego stopnia, że ledwo mieściła się w saloniku.
Wystarczyła tylko druga złożona
pieczęć, a potem jedna chwila, huk i błysk, by na skraju lasu nie zostało nic
więcej niż ogromna wyrwa w ziemi. Siłę wybuchu spotęgował proch zgromadzony w
piwnicy, przez co fala gorącego powietrza uderzyła w nasze twarze. Las był wilgotny,
więc na całe szczęście nie zajął się ogniem.
Kiedy pył opadł, podszedłem do
Yume, nadal wpatrującej się w jeden punkt.
- Powinniśmy się zbierać, Lider
będzie się niecierpliwił – stwierdziłem, dyskretnie poprawiając rewolwer
spoczywający w mojej kieszeni.
- Muszę się upewnić… - mruknęła,
bardziej do siebie niż do mnie, po czym odwróciła się i ruszyła na piechotę
wzdłuż pagórka, posyłając mi jedynie puste spojrzenie.
Westchnąłem ciężko, nie marząc
teraz o niczym innym jak o chwili odpoczynku, zarówno od całej tej sprawy, jak
i od dziewczyny.
Stary cmentarz, pamiętający
jeszcze zapewne czasy Drugiej Wielkiej Wojny Shinobi, znajdował się przy drodze
prowadzącej do bram Kumogakure. Z jednej strony odgrodzony lasem, z drugiej
kamiennym murem, powoli zbliżającym się ku rozpadowi. Starsze nagrobki
znajdowały się w zachodniej części cmentarza i wyjątkowo łatwo było je
rozpoznać. Kamienne płyty często porośnięte były mchem i przybierały lekko
zielonkawy kolor. Na niektórych z nich nie dało się już odczytać inskrypcji.
Podczas, gdy Yume krążyła między
nagrobkami szukając pomników swoich rodziców, ja spokojnie rozglądałem się po
cmentarzu, czytając wypisane nazwiska. Oczywiście nie znalazłem tam żadnego,
które mógłbym znać. Zaczęło mnie jednak interesować jak w zasadzie nazywa się
ruda. Jakieś rodowite nazwisko musiała mieć.
Kątem oka zobaczyłem, że
zatrzymała się przy jednym ze starszych nagrobków i intensywnie się w niego
wpatruje. Znalazła ich. Domyślałem się, że w takiej chwili wolałaby być sama,
więc starałem się zachowywać jak najciszej, tak, jakby mnie tam wcale nie było.
W dalszym ciągu bezmyślnie przesuwałem się między grobami czytając nic nie
znaczące nazwiska, które i tak za parę minut miałem zapomnieć.
Nagle stanąłem jak wryty, czując,
jak moje serce przyspiesza gwałtownie. Kucnąłem przy nagrobku i jeszcze raz
przeczytałem inskrypcję, mając nadzieję, że jedynie mi się przywidziało.
Czytałem napisy po raz drugi, trzeci, czwarty… Jak na złość nie znajdowałem
żadnego dowodu na to, by moje przemyślenia okazały się błędne, a wzrok mnie
zawodził.
Spojrzałem na Yume. Szła powoli w
moim kierunku, a jej twarz zdawała się postarzeć w ciągu zaledwie paru minut.
Nie płakała, ale wiedziałem doskonale, że w tym właśnie momencie straciła całą
chęć do życia.
Przywołałem ją gestem ręki i
wstałem, tępo wpatrując się w nagrobek. Gdy stanęła obok mnie i zobaczyła to
samo, co ja, jej oczy nagle zrobiły się większe. Najwidoczniej ona również nie
spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Spojrzeliśmy po sobie czując
chłód spowodowany nie tylko zimnym wiatrem. Przełknąłem ślinę. Nie było
przecież mowy o pomyłce. Tak bogata rodzina nie pozwoliłaby sobie na
jakiekolwiek nieścisłości. Sądząc po wyraźnie przerażonej Yume, nie miałem
zwid.
Yuka Kin nie żył od blisko jedenastu
lat.