27 czerwca 2012

Rozdział trzynasty

Siedziałem wpatrując się w nią w milczeniu, nie mogąc znaleźć słów, które określiłyby to, co obecnie działo się w mojej głowie. Tysiące – ba, miliony! – myśli przelatywały przez mój umysł z prędkością błyskawicy, a każda z nich niosła ze sobą nowe wnioski. Nie było wątpliwości, że historia, którą usłyszałem od Yume była czymś, co miało znaczny wpływ na moje dalsze metody działania i sposób myślenia.
Najdziwniejszy, naturalnie, wydał mi się wątek z Uchihą. Jak można było pokochać kogoś takiego? Z oczami nie dostrzegającymi piękna? Chociaż, gdyby spojrzeć na to z drugiej strony, ruda też miała nieco inne oczy i to nie z własnej woli.
Ciągnie swój do swego.
Odkąd w ogóle dowiedziałem się o istnieniu owego klanu, którego potomkowie posiadają Kopiujące Oczy, o Madarze Uchiha usłyszałem zaledwie dwa razy. Pierwszy miał miejsce podczas jednej z prostych misji zwiadowczych w okolice Kraju Ognia. Teraz nawet nie byłem w stanie sobie przypomnieć od kogo, ani co dokładnie usłyszałem. Drugi raz zaś, był już podczas mojej obecności w szeregach Akatsuki. Imię to wypowiedział sam Lider, podczas rozmowy z Itachim, która teoretycznie odbywać się miała potajemnie. Cóż, nie moja wina, że akurat tamtędy przechodziłem.
Przez cały ten czas byłem niemal pewien, że Madara nie żyje. Z opowieści Yume wynikało jednak, że wciąż stąpa po tym świecie i najwidoczniej ma się całkiem dobrze.
Zacisnąłem palce na szklance herbaty, aż zimna już ciecz zaczęła lekko drżeć. Wpatrywałem się w powstające na jej powierzchni niewielkie kółka, rozchodzące się do brzegów naczynka. W zasadzie, nie przychodziło mi do głowy nic sensownego, co mógłbym powiedzieć.
Nie spodziewałem się, że przeszłość Itachiego miała aż tak głębokie drugie dno. Od zawsze postrzegałem go jako zimnego psychopatę, który dla jakieś nic nie wartej „sławy” gotów był wybić całą swoją rodzinę i jeszcze nękać brata. A tu się okazuje, że jedynym sukinsynem w całej tej chorej sytuacji był właśnie Madara.
Upiłem łyk napoju, kompletnie ignorując jego nieprzyjemny, gorzki smak. Zajęty opowieścią zupełnie zapomniałem posłodzić.
Yume na szczęście zdawała się wyczerpać swój limit słów wypowiadanych na dzień i siedziała cicho, bezmyślnie patrząc się w przestrzeń bladymi oczyma.
Przynajmniej jasna stała się cała sytuacja z Mistrzem Sasorim. Nic dziwnego, że dziewczyna darzyła go tak wielkim szacunkiem. Zawdzięczała mu nie tylko sprawność fizyczną, ale i życie. Swoją drogą, ciekawe były powody, dla których mimo wszystko nie zostawił jej na pastwę losu.
Prawowitemu liderowi Akatsuki…”
Gwałtownie podniosłem wzrok i spojrzałem na nią. Nie drgnęła.
Pain nie jest prawowitym liderem?
Nie wiedzieć czemu automatycznie przypomniałem sobie rozmowę, którą podsłuchałem którejś nocy w siedzibie. Yume dyskutowała z kimś, kto zdawał się znać ją na wylot, jednocześnie nie będąc intruzem. Takowego na pewno ktoś wcześniej by wyczuł, gdy tylko zakradałby się do środka. To oznaczało, że jej rozmówca musiał być w siedzibie dużo wcześniej.
Od bardzo, bardzo dawna…
- Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytałem, czując jak w gardle rośnie mi nieprzyjemna gula.
Ruda spojrzała na mnie i przechyliła lekko głowę na prawy bok.
- Na chwilę obecną z chęcią skorzystałabym z łazienki – odparła spokojnie, a ja ledwo powstrzymałem się przed wywróceniem oczami – A potem chyba powinniśmy wracać.
- A ja myślę, że chcesz zrobić coś innego – mruknąłem, wstając od stołu i zostawiając na nim kilka monet. Zanim ktokolwiek je policzy, będziemy już daleko stąd.
Bez zbędnych protestów i pytań, dziewczyna wstała i podążyła za mną w kierunku wyjścia z baru. Na zewnątrz nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek wciąż nas szukał.
Dotarliśmy do bram wioski i tam skryliśmy się w miejscu, które było najmniej widoczne dla strażników. Sięgnąłem do woreczka przy pasku i palcami uformowałem sowę z kawałka gliny. Po złożeniu przeze mnie pieczęci, białe zwierzę zwiększyło swoje rozmiary dziesięciokrotnie, tak, by było w stanie pomieścić na swoim grzbiecie dwie osoby.
- Wskakuj – rozkazałem, rozpuszczając włosy z krępującego je kucyka i ponownie związując ich część na czubku głowy.
Yume błyskawicznie znalazła się na plecach mojego dzieła i usiadła na nim okrakiem tuż przy karku, mocno chwytając się szyi ptaka. Od razu było widać, że nigdy wcześniej nie leciała.
Dołączyłem do niej i stworzenie wzbiło się w powietrze, natychmiast nabierając prędkości, lecąc prostopadle do ziemi, by znaleźć się na odpowiedniej wysokości, z której żaden shinobi nie mógł już nas trafić. Jeden strzał któregoś z konoszan skruszył kawałek skrzydła sowy, jednak nie było to uszkodzenie godne większej uwagi. Gdy wioska stała się dla nas jedynie skupiskiem kolorowych świateł, dachów budynków i cichych dźwięków, Yume aktywowała Miragan.
Nie musiałem widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że widok, który się przed nami rozciągał chwilowo kompletnie odebrał jej zdolność mówienia. Ja niestety nie dostrzegałem tak dużo jak ona, ze względu na ograniczający moją widoczność mrok. Ona jednak zdawała się w głębi duszy cieszyć jak dziecko, które właśnie dostało wymarzoną zabawkę.
Wlecieliśmy nad zalesione tereny, gdy odezwała się po raz pierwszy, wciąż uważnie rozglądając się dookoła.
- Niesamowite – mruknęła i wtedy pomyślałem, że przez tą chwilę znów miała okazję poczuć się szczęśliwa.
- Zapewne – odparłem chłodno, nie dając po sobie poznać, że ucieszył mnie jej zachwyt. Był to, bowiem poniekąd komplement również dla mojej sztuki.
Wyciągnąłem mocno wygniecioną już mapę, z kieszeni płaszcza, po który musieliśmy wrócić przed wylotem z Konohagakure. W końcu co by to była za przestępcza organizacja, gdyby nie nasz znak rozpoznawczy? A nasz budżet ostatnimi czasy był dość ubogi, więc nie można było sobie pozwolić na marnotrawienie go.
Rozłożyłem ją na kolanach i próbowałem wytężyć wzrok, by dostrzec jakieś punkty, dzięki którym wiedziałbym, dokąd się kierować.
Chłodny podmuch wiatru musnął moją twarz, zwiewając mi do oczu kilka jasnych kosmyków. Odgarnąłem je, klnąc pod nosem na ogólnie ciężkie warunki pracy. Yume (trzęsąc się lekko, albo z zimna, albo ze strachu przed spadnięciem) podeszła do mnie i usiadła obok, biorąc ode mnie mapę.
- Siedziba jest na południowy zachód – wskazała kierunek dokładnie za lewym skrzydłem mojego dzieła i już chciała złożyć papier, ale jej przeszkodziłem.
- Nie lecimy do siedziby.
Spojrzała na mnie pytająco. W tej ciemności, rozświetlanej jedynie miliardami gwiazd zawieszonymi na ciemnym niebie nad nami, jej oczy zdawały się błyszczeć.
- Jest coś, czego od dawna chcesz, tylko nie masz jak tego zrealizować. Nie myśl sobie, że robię to z dobroci serca, jest to poniekąd mój obowiązek względem organizacji.
Zamrugała kilkukrotnie.
- Lecimy odnaleźć twoich rodziców. Muszę się nieco o nich dowiedzieć i przy okazji poznać sekret cudowności waszej broni. Zapewne bardzo zainteresuje ona Lidera.

Kraj Błyskawic przywitał nas niebem zakrytym burzowymi chmurami i nieco utrudniającym lot północnym wiatrem. Podróż tak daleko zajęła nam blisko całą dobę, podczas której praktycznie nie zmrużyłem oka, zmuszony pilnować właściwego kierunku. Yume nie odzywała się przez praktycznie cały czas, kontemplując zmieniający się wokół nas krajobraz. Im bardziej zbliżaliśmy się do jej rodzinnego kraju, tym więcej widzieliśmy gór, przez co musieliśmy wznosić się stopniowo coraz wyżej, by uniknąć zderzenia i niechcianego zgubienia trasy. Może i ruda w każdej chwili i miejscu potrafiła wskazać północ, jednak nie mogłem jej ufać na tyle, by wierzyć, że w celu chronienia krewnych nie wyprowadziłaby nas w pole.
Długo zastanawiałem się nad tym, dlaczego faktycznie stanowczo nie odmówiła mi zaprowadzenia mnie do swojej rodziny. W końcu nie po to ukrywała ich przez tyle lat, by teraz nagle przyprowadzić do nich jednego z Akatsuki. Możliwe, że zwyczajnie bała się mnie i tego, co mogło ją spotkać, gdyby Lider dowiedział się o jej odmowie oraz o broni, którą wytwarzali jej rodzice.
Albo zwyczajnie tak bardzo mi ufała.
- Sądziłem, że twoją rodzinę deportowano z Kumogakure – stwierdziłem, znudzony już tym ciągłym milczeniem.
Dziewczyna nadal siedziała okrakiem na karku ogromnej sowy i patrzyła przed siebie bladymi oczyma. Mimo że przez burzowe chmury było porównywalnie ciemno, jak w nocy, i tak musiała zachowywać ostrożność.
- Nie kontaktowałam się z nimi odkąd uciekłam, ale to nie znaczy, że nie wiem jak działają. Zapewne powrócili pod innym nazwiskiem i dalej pracują. Kraj Błyskawic zawsze jest zainteresowany bronią…
- Mam nadzieję, że wiesz, dokąd nas prowadzisz. W przeciwnym wypadku może się to skończyć źle i dla ciebie i twojej rodziny – zagroziłem, szczelniej otulając się płaszczem. Ziąb powoli zaczynał dawać się we znaki.
Przytaknęła ledwo zauważalnie.
Nie pytałem skąd wie, gdzie mieszkali, skoro nie utrzymywała z nimi kontaktu. Najwidoczniej znała ich lepiej, niż mogłem przypuszczać.

Niewielki drewniany domek stojący na skraju sosnowego lasu, wcale nie sprawiał wrażenia zadbanego. Z opowieści Yume wynikało, że pieniędzy im nie brakowało, więc spodziewałem się czegoś bardziej wyszukanego niż stara, rozpadająca się na oczach chata. Zaniedbane drewno zaczęło powoli gnić i zarastać mchem, zapewne od bardzo częstych w tej okolicy, deszczów. Na tarasie stała niewielka ławka, która najwidoczniej poddała się upływowi czasu i pozwoliła, by ten połamał jej jedną spróchniałą nogę. Ceramiczne doniczki, na których widać już było wyraźne pęknięcia miały w sobie jedynie trochę czarnej ziemi i wystające ususzone badyle, zapewne kiedyś będące kwiatami.
Ruda przypatrywała się w ten obraz nędzy rozgrywający się przed jej oczami i sprawiała wrażenie niezdolnej do jakiegokolwiek ruchu. Zmniejszyłem nasz środek transportu do jego pierwotnych rozmiarów figurki mieszczącej się w dłoni i schowałem ją do torby przy pasku. Przyda nam się na powrót do siedziby.
Z ciemnego nieba powoli zaczęły spadać maleńkie krople deszczu.
- Jesteś pewna, że to tutaj? – zapytałem niepewnie, nie do końca wiedząc jakiej reakcji się po niej spodziewać. Chyba nie spodziewała się zastać czegoś takiego.
W odpowiedzi zrobiła kilka kroków w kierunku domku, po czym zatrzymała się i obejrzała za siebie. Jej czarne oczy wyrażały równie wielką pustkę, co oczy Uchihy.
Bez słowa poszedłem za nią. Gdy weszliśmy na taras (który w każdej chwili mógł załamać się pod naszym ciężarem) rozpadało się na dobre. W pierwszym odruchu chciałem zapukać, ale uświadomiłem sobie, że to idiotyczne. W domu i tak nikogo nie było, czego Yume zdawała się nie dopuszczać do swojej świadomości. Nacisnęła klamkę i ostrożnie pchnęła drzwi, które ustąpiły z wyjątkowo głośnym skrzypnięciem i zablokowały się w połowie, pokazując, że był to ich ostatni ruch.
Wnętrze domu w zasadzie nie różniło się wiele od tego, co zobaczyliśmy z zewnątrz. W powietrzu czuć było nieprzyjemny zapach stęchlizny, a od kurzu, który uniósł zewsząd wiatr dostający się do środka przez uchylone drzwi, kręciło w nosie. Starannie zaaranżowane wnętrze zdawało się być pokryte delikatną mgłą kurzu i pajęczyn. Na stoliku stojącym przy brudnych oknach, przez które mało co było już widać, stał kubek z pękniętym uszkiem, a obok niego gazeta. Wyminąłem dziewczynę i podszedłem sprawdzić jak dawno nikt nie pił z owego kubka.
- Gazeta jest sprzed trzech lat… – powiedziałem, zaskoczony faktem, że głos lekko mi się załamał. Zapewne przez to, że od wczoraj nic nie piłem.
Przez moment miałem wrażenie, że nadal stojąca w progu Yume, zwyczajnie wycofa się i ucieknie. Nie zrobiła tego jednak. Wpatrywała się we mnie, jakbym był duchem.
W kubku widać było zaschnięty osad z kawy. Ciężkie krople deszczu uderzające w dach i spływające po oknach potęgowały tylko uczucie wszechogarniającej pustki.
Odłożyłem gazetę dokładnie tak, jak leżała i westchnąłem ciężko nie do końca wiedząc, co mówić. Chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że najlepiej będzie nie mówić nic.
Oczywiste było, że rodzice Yume nie żyją od kilku lat. Wiedzieliśmy to doskonale, zarówno ja, jak i ona, ale żadne z nas nie chciało tego powiedzieć.
Cisza wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowa.
Nie miałem pojęcia ile czasu tak staliśmy, jednak gwałtowne ruszenie z miejsca rudej wyjątkowo mnie zaskoczyło. Szybkim krokiem podeszła do dywanu, złapała za jego róg i mocno nim szarpnęła odkrywając kawałek podłogi, wyraźnie jaśniejszej od reszty znajdującej się w pokoju. Po deskach przebiegło kilka robaków, szukając innego ciemnego i ciasnego schronienia. Podszedłem do niej i ujrzałem klapę w podłodze, zapewne prowadzącą do piwnicy.
Czy też – co bardziej pasowałoby do jej rodziców – do miejsca, gdzie wytwarzali broń.
Nie uśmiechała mi się wizja kolejnego łażenia po podziemiach jakiś opuszczonych domów (a ostatnio robiłem to nader często), jednak ciekawość zdecydowanie wzięła górę. Ruda bez żadnego problemu uniosła klapę za wystającą z niej obręcz i otworzyła nam wejście. Zeszliśmy w dół po drabince.
W pierwszej chwili nie miałem pojęcia gdzie właściwie się znalazłem. Poczułem dziwny, nieznany mi dotąd zapach. Coś metalicznego i jakby… palonego?
- Nic nie widzę – przypomniałem dziewczynie, która najpewniej kompletnie zapomniała o moich zwykłych oczach niezwykłego artysty.
- Nie można tu używać ognia – powiedziała chłodno, odchodząc gdzieś w głąb pomieszczenia.
Po chwili, wszystko rozjaśniło się wyjątkowo jasnym światłem, które aż raziło w oczy. Nie byłem pewien, czy to przez chwilowy szok spowodowany nagłą zmianą czy może naprawdę to, co oświetlało pomieszczenie było dużo silniejsze niż zwykłe lampy.
Rozejrzałem się uważnie dookoła, jednak nie zobaczyłem nic, co w jakiś wyjątkowy sposób miałoby przykuć moją uwagę. Kilka starych skrzyń, ogromne puste biurko, metalowe narzędzia.
Spojrzałem na rudą, nadal stojącą na drugim końcu pomieszczenia, trzymającą rękę na niewielkim urządzeniu wbudowanym w ścianę.
- Światło napędzane chakrą. Wynalazek mojego ojca – stwierdziła obojętnie i podeszła do mnie, nie odrywając ręki od urządzenia. Zaczynałem sądzić, że jej ramiona mają nieograniczoną możliwość rozkładania się.
- Po co w ogóle tu przyszliśmy? – zapytałem bez ogródek.
- Chciałeś zobaczyć broń moich rodziców, prawda? – uśmiechnęła się szeroko, w sposób, który zupełnie nie pasował do jej pustego spojrzenia jeszcze sprzed paru chwil – Mogę ci pokazać wszystko, jednak musisz mi przysiąc jedną, jedyną rzecz.
Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej, niezadowolony faktem, że próbuje dyktować mi warunki. Zawsze mogłem teraz zgodzić się na jej warunki, a potem ze zdobytą wiedzą i tak zrobić wszystko, co tylko chciałem.
- To, co tutaj zobaczysz możesz zachować jedynie dla siebie. Moi rodzice sprzedawali tylko broń dla shinobi, jednak ci wyjątkowo wtajemniczeni wiedzieli, że wynaleźli oni coś, co zapewne już niedługo zmieni cały kraj, a może i cały świat – jej głos z każdą chwilą coraz bardziej zaczynał przypominać mi syk węża.
- Broń, którą znamy – kontynuowała, podchodząc do jednej ze skrzyń – techniki, które umiemy to za mało. Wszyscy stajemy się silniejsi, świat idzie naprzód, a my powinniśmy iść razem z nim. Za jakiś czas ludzie zapomną, czym były kunai. Zaczną się mordować w sposób bestialski, bez zasad, bez honoru, bez litości – położyła dłoń na wieku skrzyni – Dokładnie tak, jak ja zabiję wszystkich tych, którzy staną mi na drodze przed oczyszczeniem tego świata ze wszystkiego, co go psuje i wyżera od środka.
Stanąłem przed otwartym pudłem i oniemiałem. Cztery podłużne stalowe przedmioty zgięte przy rękojeści, nijak nieprzypominające broni, którą znałem, leżały ułożone równo na sianie. Yume wzięła jeden do ręki i wycelowała nim we mnie.
- Jeśli teraz nacisnę spust – położyła palec na maleńkim wichajstrze wystającym u dołu broni – Padniesz trupem, nim zdążysz chociażby pisnąć.
Błyskawicznie skierowała długą, pustą w środku lufę w kierunku ściany i nacisnęła spust. Głuchy, głośny trzask rozległ się po pomieszczeniu. Drewno, które znalazło się w polu jej widzenia zostało przebite na wylot – sądząc po zostawionym śladzie – niewielkim okrągłym i bardzo, bardzo mocnym pociskiem.
- To zwykły rewolwer – powiedziała i uśmiechnęła się odsłaniając zęby, najpewniej na widok mojej zszokowanej miny – Broń palna, wyjątkowo łatwa w użyciu.
Dała mi rewolwer do ręki, uprzednio coś w nim wciskając i – jak to nazwała – naładowując go. Niepewnie spojrzałem najpierw na Yume, potem na broń. Już po chwili jednak, jej ciężar w dłoni przestał mi przeszkadzać. Wręcz przeciwnie, poczułem dziwną, nieco przerażającą ekscytację tym, co mogłem teraz robić.
Wycelowałem w ścianę niedaleko od miejsca, w które trafiła ruda i nacisnąłem spust. Pocisk przeszedł minimalnie nad wcześniej stworzoną wyrwą. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Celność wymaga praktyki, ale ty akurat nie potrzebujesz dużo ćwiczeń – stwierdziła, po czym odwróciła się i składając rękę do normalnego stanu podeszła do urządzenia w ścianie.
Gdy ponownie wokół nas zapanował mrok, dyskretnie schowałem rewolwer do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wykorzystując ułamek sekundy, w którym Yume nie mogła jeszcze aktywować oczu.
Bez słowa ruszyła w kierunku drabinki, zapewne zadowolona, że nie mogłem już ujrzeć jej twarzy. Kiedy zamknęliśmy klapę od zewnątrz i ponownie ruda zakryła ją dywanem, jej zapał i nastrój nagle gdzieś minęły.
Chociaż w zasadzie nigdy ich tutaj nie było. Jedynie jej obłąkanie chroniło ją przed żalem wypisanym na twarzy. Zanim opuściliśmy domek, dziewczyna po raz ostatni rozejrzała się po saloniku. Deszcz przestał padać, a w powietrzu zaczęła się unosić przyjemna woń lasu i wilgotnej ziemi. Teraz, szum wiatru zdawał się być jeszcze lepiej słyszalny.
Kiedy znaleźliśmy się na wzgórzu naprzeciwko domku, Yume zatrzymała się. Błoto chlupało jej pod stopami, gdy niepewna tego, co ma zrobić, cofnęła się parę kroków w kierunku byłego miejsca zamieszkania jej rodziców.
- Deidara-sama… - szepnęła, nic nie robiąc sobie z kosmyków, które wiatr zwiewał jej na twarz – Wysadź to miejsce.
Uśmiechnąłem się do siebie, że podzielała mój niewypowiedziany pomysł. Zmiecenie tego domu z powierzchni ziemi byłoby nie tylko swojego rodzaju zamknięciem przeszłości dla niej, ale też i przyjemnością dla mnie. Bez słowa, ulepiłem długą gąsienicę, która na moje polecenie wbiła się głęboko w rozmiękłą ziemię i podpełzła pod fundamenty domu. Mimo że zniknęła mi z oczu, doskonale wiedziałem, kiedy wgryza się do domu od spodu i tam, za sprawą złożonej przeze mnie pieczęci, zwiększa swoje rozmiary do tego stopnia, że ledwo mieściła się w saloniku.
Wystarczyła tylko druga złożona pieczęć, a potem jedna chwila, huk i błysk, by na skraju lasu nie zostało nic więcej niż ogromna wyrwa w ziemi. Siłę wybuchu spotęgował proch zgromadzony w piwnicy, przez co fala gorącego powietrza uderzyła w nasze twarze. Las był wilgotny, więc na całe szczęście nie zajął się ogniem.
Kiedy pył opadł, podszedłem do Yume, nadal wpatrującej się w jeden punkt.
- Powinniśmy się zbierać, Lider będzie się niecierpliwił – stwierdziłem, dyskretnie poprawiając rewolwer spoczywający w mojej kieszeni.
- Muszę się upewnić… - mruknęła, bardziej do siebie niż do mnie, po czym odwróciła się i ruszyła na piechotę wzdłuż pagórka, posyłając mi jedynie puste spojrzenie.
Westchnąłem ciężko, nie marząc teraz o niczym innym jak o chwili odpoczynku, zarówno od całej tej sprawy, jak i od dziewczyny.

Stary cmentarz, pamiętający jeszcze zapewne czasy Drugiej Wielkiej Wojny Shinobi, znajdował się przy drodze prowadzącej do bram Kumogakure. Z jednej strony odgrodzony lasem, z drugiej kamiennym murem, powoli zbliżającym się ku rozpadowi. Starsze nagrobki znajdowały się w zachodniej części cmentarza i wyjątkowo łatwo było je rozpoznać. Kamienne płyty często porośnięte były mchem i przybierały lekko zielonkawy kolor. Na niektórych z nich nie dało się już odczytać inskrypcji.
Podczas, gdy Yume krążyła między nagrobkami szukając pomników swoich rodziców, ja spokojnie rozglądałem się po cmentarzu, czytając wypisane nazwiska. Oczywiście nie znalazłem tam żadnego, które mógłbym znać. Zaczęło mnie jednak interesować jak w zasadzie nazywa się ruda. Jakieś rodowite nazwisko musiała mieć.
Kątem oka zobaczyłem, że zatrzymała się przy jednym ze starszych nagrobków i intensywnie się w niego wpatruje. Znalazła ich. Domyślałem się, że w takiej chwili wolałaby być sama, więc starałem się zachowywać jak najciszej, tak, jakby mnie tam wcale nie było. W dalszym ciągu bezmyślnie przesuwałem się między grobami czytając nic nie znaczące nazwiska, które i tak za parę minut miałem zapomnieć.
Nagle stanąłem jak wryty, czując, jak moje serce przyspiesza gwałtownie. Kucnąłem przy nagrobku i jeszcze raz przeczytałem inskrypcję, mając nadzieję, że jedynie mi się przywidziało. Czytałem napisy po raz drugi, trzeci, czwarty… Jak na złość nie znajdowałem żadnego dowodu na to, by moje przemyślenia okazały się błędne, a wzrok mnie zawodził.
Spojrzałem na Yume. Szła powoli w moim kierunku, a jej twarz zdawała się postarzeć w ciągu zaledwie paru minut. Nie płakała, ale wiedziałem doskonale, że w tym właśnie momencie straciła całą chęć do życia.
Przywołałem ją gestem ręki i wstałem, tępo wpatrując się w nagrobek. Gdy stanęła obok mnie i zobaczyła to samo, co ja, jej oczy nagle zrobiły się większe. Najwidoczniej ona również nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Spojrzeliśmy po sobie czując chłód spowodowany nie tylko zimnym wiatrem. Przełknąłem ślinę. Nie było przecież mowy o pomyłce. Tak bogata rodzina nie pozwoliłaby sobie na jakiekolwiek nieścisłości. Sądząc po wyraźnie przerażonej Yume, nie miałem zwid.
Yuka Kin nie żył od blisko jedenastu lat.