30 czerwca 2012

Rozdział dziesiąty

Gdy tylko przekroczyliśmy próg siedziby w nasze nozdrza uderzył nieprzyjemny zapach przypominający woń mokrego futra. Przez nie wyrażające zupełnie nic, twarze moich towarzyszy miałem wrażenie, że tylko ja to poczułem.
Wszystko przez ten deszcz. Jaskinia, w której mieściła się nasza kryjówka nie była szczelna. Wystarczyła jedna ulewa i woda dostawała się do środka, by parować przez następne dwa tygodnie. Oczywiście nikt nie śmiał zgłosić Liderowi faktu, że przemoczone ubrania, czy spleśniałe od wilgoci jedzenie nie było w programie, gdy przystępowaliśmy do organizacji. Narzekanie było równoznaczne z wyjątkowo okrutną karą, którą wymyślić mógł tylko Pain. Wszyscy znosili więc te warunki myśląc tylko i wyłącznie o swoim dobrze, nie przejmując się tym, co się dzieje chociażby z kompanem od misji.
Dlatego właśnie trzymałem cały zapas swojej gliny w jednej z bardzo szczelnych szufladek Mistrza Sasoriego, do których kategorycznie zabronił mi się zbliżać.
Echo rozniosło po głównej sali wredny chichot Hidana, który najwidoczniej czekał na nasz powrót.
- Coście tacy zmęczeni? Mieliście tylko zabrać błyskotki z tej pierdolonej świątyni – uśmiechnął się do nas wrednie, zagradzając sobą przejście do korytarza.
Ewidentnie czegoś chciał.
- Spierdalaj – moja krótka, treściwa wypowiedź spowodowała, że kącik jego ust drgnął, jakby uśmieszek zaczynał mu powoli schodzić z twarzy.
- Nie do ciebie mam sprawę, blondyneczko, tylko do niej – nieznacznie wskazał podbródkiem na Yume, uważnie wpatrującą się w czubki swoich butów.
Kakuzu, nie mając ochoty na wysłuchiwanie naszej dalszej wymiany zdań, wyminął Hidana, mocno odtrącając go na bok swoim silnym ramieniem. Odprowadziliśmy go wzrokiem, a gdy zniknął w ciemnościach korytarza, Jashinista splunął i pokazał środkowy palec w kierunku, w którym odszedł jego partner od misji.
Ruda chciała zrobić to samo, co skarbnik, ale białowłosy zatrzymał ją, opierając się ręką o przeciwległą ścianę.
- Nie tak szybko, młoda. Jeśli liczyłaś, że zapomnę o tym małym incydencie w kuchni i ci odpuszczę, to grubo się myliłaś.
Niespiesznie podniosła na niego wzrok. Mały płomyk lampy naftowej zapalonej przy wejściu na korytarz, odbijał się w jej białych oczach.
- Na nic nie liczyłam – mruknęła – A teraz wybacz, ale mam pewną sprawę do omówienia z Liderem.
Zmrużył oczy. Jedną z wielu rzeczy, których najbardziej nienawidził było ignorowanie jego i jego siły.
- Lider może poczekać, musimy sobie coś wyjaśnić…
Przechyliła nieznacznie głowę na bok i uśmiechnęła się odsłaniając rząd prostych, białych zębów. W panującym dookoła półmroku wyglądało to dość upiornie, zwłaszcza w połączeniu ze świadomością, że jest obłąkana i na wpół ślepa.
- Chyba nie chcesz się bić ze mną, nieśmiertelny tchórzu?
W ostatniej chwili zablokowałem pięć Hidana pędzącą w stronę jej twarzy. Jashinista zaklął siarczyście, a ona nadal nie przestawała się upiornie uśmiechać. Wyrwał dłoń z mojego uścisku i zmierzył mnie morderczym spojrzeniem.
- Dobrze ci radzę, blondyneczko, nie wtrącaj się. To jest sprawa między mną a nią i dobrze o tym wiesz.
- Odkąd nazywasz mnie „blondyneczką” to jest też moja sprawa i ty również dobrze o tym wiesz – warknąłem, cudem hamując się przed napakowaniem mu mojej wybuchowej gliny do gardła i zdetonowaniem jej.
Yume położyła mi dłoń na ramieniu, co poczułem bardziej tak, jakby ktoś uderzył mnie w nie lekko czymś wyjątkowo twardym i ciężkim.
- Ja tam nie mam nic przeciwko małemu pojedynkowi – powiedziała, wciąż nie przestając się upiornie uśmiechać – Pięć lat temu udało mi się zabić, czy też permanentnie unieszkodliwić, jednego Jashinistę. Tchórz myślał, że ma ze mną jakiekolwiek szanse…
Tym razem silny cios, który spadł na jej policzek, odrzucił jej głowę na bok. Usłyszałem głuche chrupnięcie przypominające dźwięk łamanych kości, ale gdy usta rudej znowu wykrzywił potworny uśmiech wiedziałem, że nic jej nie złamał. Strzepnąłem jej dłoń ze swojego ramienia jakby to był wyjątkowo ohydny robak. Przekręciła głowę do poprzedniej pozycji i spojrzała rozbawiona na klatkę piersiową Hidana.
Dokładnie w momencie, gdy podmuch wiatru zgasił lampę w korytarzu, w jej oczach zalśnił Miragan.
Podmuch wiatru…?
Hidan zaśmiał się wrednie.
- Myślisz, że ciemność jest w stanie w jakikolwiek sposób mnie spowolnić? Jestem, kurwa, nieśmiertelny i nawet te twoje oczka nic ci nie pomogą!
Zacisnąłem zęby. Nie obchodziło mnie to, czy Jashinista mógł ją zabić czy nie. Jak dla mnie mogliby się nawzajem wykończyć, i tak nikt by po nich nie płakał. Niemniej nie mogłem tak po prostu zostawić tego, jak mnie nazwał. Może i Lider zabronił jakichkolwiek walk na terenie siedziby, ale wykorzystując obecną sytuację mogłem zawsze zasłonić się ich kłótnią.
Że niby chciałem ich powstrzymać, czy coś…
Poza tym nigdy nie lubiłem stać i bezczynnie obserwować czyjąś walkę. Bycie w samym jej środku dawało mi spore pole do popisu.
Rzuciłem niewielką glinianą figurkę w kierunku – jak mi się zdawało – korytarza. Gdy ją zdetonowałem, szkło lampy naftowej roztrzaskało się w drobny mak, a sam gęsty płyn rozlał się po ścianie i podłodze. Wybuch spowodował również jego podpalenie.
Rozłożone na kilka metrów ramię Yume wbiło się z impetentem w ścianę, tuż obok głowy Hidana. Gdyby nie jego, bądź co bądź, świetny refleks, mógłby już się martwić jak pozbierać resztki swojej głowy zmiażdżone na skale. Dobył swojej kosy, z którą praktycznie nigdy się nie rozstawał i już brał zamach, by wbić ją w rękę dziewczyny, ale zdążyła się wycofać. Wykorzystałem moment, w którym Hidan był zainteresowany jedynie zranieniem rudej, przez co kompletnie zapomniał o moim istnieniu i z całej siły uderzyłem go w tą jego wredną mordę.
O tak, potrzebowałem tego już od bardzo dawna…
Białowłosy obrócił się do mnie z mordem w oczach i już miał rzucić coś wyjątkowo obraźliwego, ale błyskawicznie musiał zmienić zdanie, ponieważ Yume nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić. Zablokował jej cios kosą, obracając nią gwałtownie, przez co ruda straciła równowagę w locie i musiała zrobić przewrót żeby nie obić się o podłogę. Gdy tylko pozbył się jej na ułamek sekundy, wyrzucił swoją kosę uczepioną na długim stalowym sznurze, by zwiększyć zasięg jej działania. Ostrza przecięły powietrze z głośnym świstem zahaczając odrobinę o moje włosy i rozcinając tym samym tasiemkę, która przytrzymywała je związane w koński ogon.
Pięknie. Naprawdę o niczym innym nie marzyłem jak o włosach wpadających do oczu podczas walki.
Ruda złapała rękojeść broni Jashinisty w locie i mocno szarpnęła nią do siebie. Hidan zrobił krok w przód, by utrzymać się na nogach, mimo gwałtownego szarpnięcia.
- Myślisz, że jak, kurwa, masz te zasrane ramiona to jesteś lepsza?! – wrzasnął, siłując się z nią, nie chcąc stracić swojej kosy.
- Mogę cię unieszkodliwić i bez nich – odparła.
Uśmiechnąłem się wrednie pod nosem i postanowiłem przerwać im tą uroczą scenkę. Niewielkie wybuchy tuż przed ich twarzami spowodowały, że puścili oba końce broni, która spadła z głuchym hukiem na kamienną podłogę. Tym razem to ja musiałem zrobić unik przed zbliżającą się w zawrotnym tempie rękę Yume. Drewniane ramię skręciło nagle tuż za moją głową i popędziło w kierunku Jashinisty, który właśnie ponownie dobył swojej kosy. Białowłosy zablokował cios, wbijając wszystkie trzy ostrza w drewniane ramię i przybijając je jednocześnie do ściany. Usłyszałem ciche syknięcie rudej, gdy próbowała oswobodzić rękę. Usta na mojej prawej dłoni wypluły niewielką figurkę czteroskrzydłego ptaka, którą natychmiast wypuściłem, by poleciała do dziewczyny. Wybuch musiał nieco ją uszkodzić, ponieważ dało się słyszeć trzask łamanego drewna i ciche przekleństwo.
- Jak śmiałaś próbować mnie atakować? – warknąłem w jej kierunku, szykując kolejne bomby.
Nie odpowiedziała, tylko wystrzeliła w Hidana kilka zatrutych senbon. Wyciągnął kosę z jej ręki, żeby się obronić, co wykorzystała i złożyła ramię do pierwotnej długości. Chwilę potem była tuż przy nas i celowała w Jashinistę miotaczem z wodą. Przez ułamek sekundy stali i patrzyli się na siebie, oczekując ruchu przeciwnika, lecz gdy byłem już pewien, że białowłosy ponownie zaatakuje dziewczynę, jego następny atak okazał się być przeznaczony dla mnie. Zakląłem siarczyście, gdy koniuszek klingi drasnął mnie w ramię. Hidan pociągnął za długi sznur i chciał najpewniej skosztować nieco mojej krwi, by móc się pobawić w te swoje rytuały, ale przerwała mu ruda, gwałtownie łapiąc za największe z ostrzy i mocno ciągnąc je do siebie, by potem odrzucić kosę na drugi koniec sali. Broń wbiła się głęboko w skalną ścianę tuż nad sufitem.
Po raz kolejny przyznałem w myślach, że siły to ona miała w rękach naprawdę wiele.
Wykorzystując chwilowy szok Hidana (bądź moment, w którym zaczął zastanawiać się jak ma wyciągnąć swoją własność z takiego położenia), kopnąłem go z całej siły prosto w splot słoneczny. Zachwiał się na nogach, lecz tym razem nie stracił równowagi. Zamiast tego złapał mnie za włosy i pociągnął na dół tak mocno, że prawie uderzyłem twarzą w podłoże. Dokładnie w momencie, gdy byłem na czworakach, zza moich pleców wyskoczyła Yume i wykonując całkiem zgrabny obrót w powietrzu, kopnęła Jashinistę, a chwilę później próbowała zrobić to samo ze mną. Podniosłem się błyskawicznie i złapałem ją za nogę mocno wykręcając jej kostkę. Musiała podeprzeć się rękami o ziemię, by nie upaść. Puściłem jej nogę, gdy zmuszony byłem wykonać unik przed kolejnym uderzeniem Hidana. Zrobiłem mostek, przerzuciłem nogi nad głową i z powrotem stałem pewnie na ziemi.
Yume wreszcie wyciągnęła jedną ze swoich katan z kabury i nieznacznie zraniła ostrzem szyję białowłosego, po czym cofnęła się o kilka kroków cały czas mierząc w niego bronią.
- Nawet sobie, kurwa, nie wyobrażasz jak bardzo cię nienawidzę… - warknął, zaciskając dłonie w pięści.
Wyciągnął długi stalowy pręt, rozłożył go i zamierzał przebić nim dziewczynę na wylot.
Najzwyklejszy pojedynek przerodził się w walkę na śmierć i życie. Szkoda tylko, że kiedy jednym z wojowników był Hidan, wynik był w góry przesądzony.
Cofnąłem się i wypuściłem kilka małych pajączków, gdy ruda zrobiła salto i zamiast wylądować na rękach, rozłożyła je, by podskoczyć praktycznie do samego sklepienia. W ostatniej chwili złapała się, dalej tkwiącej w ścianie, kosy i stanęła na jej rękojeści. Popatrzyła na Jashinistę z góry, przez co ogarnął go wyjątkowy gniew. Zacisnął dłoń i na stalowym pręcie i cisnął nim w rudą, dokładnie w momencie, gdy jedno z moich dzieł eksplodowało tuż przy jego ręce, a drugie nad głową Yume. Hidan zdążył wyrzucić broń, ale ciepło spowodowane wybuchem poparzyło jego dłoń. Ruda zaś straciła równowagę i spadłaby na ziemię, gdyby stalowy pręt nie wbił jej się w ramię. Objęła go obiema dłońmi i przeniosła wzrok na mnie. Wyszarpnęła go ze swojego ciała i lecąc w dół, wyrzuciła w moim kierunku. Przez panujący półmrok ledwo udało mi się uniknąć śmiertelnego pchnięcia.
Hidan jednak nie wykazał się aż tak dużym refleksem.
Pręt przebił jego bark, co nie zrobiło na nim większego wrażenia, ale bardziej go rozjuszyło.
Zamortyzowała upadek łapiąc się stalowego sznura przymocowanego do kosy, tym samym wyrywając ją ze ściany i wylądowała miękko na nogach. Już w następnej sekundzie musiała jednak odskoczyć na bok, unikając niezbyt dużego, ale z pewnością bardzo groźnego wybuchu spowodowanego przez jedną z moich glinianych figurek. Zanim zdążyłem wypuścić kolejną piątkę miniaturowych latających bomb, dziewczyna już znalazła się przy Hidanie atakując go sprawnie podkręconym ciosem trójzębnej broni. Jashinista znał ją jednak lepiej niż Yume i umiał blokować każdy jej atak. Ostrze zatrzymało się tuż przed szyją białowłosego, a ruda pchana siłą własnego skoku, wręcz na niego wpadła. Ich nosy praktycznie się stykały.
- Boisz się śmierci? – wysyczał Hidan, uśmiechając się wrednie.
- A boisz się życia? – odparła beznamiętnie.
Nic na to nie powiedział, tylko odepchnął ją z całej siły. Zamortyzowała upadek pomagając sobie rękami i w ciągu ułamka sekundy już stała gotowa do dalszej walki.
Białowłosy rzucił mi ukradkowe spojrzenie w momencie, gdy otworzyłem do tej pory zaciśniętą pięść. Na mojej dłoni spoczywały dwie większe figurki przedstawiające długie gąsienice.
Zanim zdążyłem je wypuścić, by ukryły się pod ziemią i atakowały znienacka, z wewnętrznych stron dłoni Yume wysunęły się dwa ostre szpikulce przypominające bardzo te, którymi posługiwał się Hidan podczas rytuałów. Dyskretnie wypuściłem jedną bombę, która natychmiast skryła się wśród skał, czekając na mój znak. Cofnąłem się o krok, wiedząc, że gdy ruda ma w pobliżu siebie jakiś kaleczący przedmiot należy zachować podwójną czujność. Nie było przecież pewności, że te ostrza nie są zatrute.
Dziewczyna wyprostowała się i po chwili stanęła na prawej ręce wbijając nieco kolec w ziemię. Cały czas nie spuszczała wzroku z Hidana, który zacieśnił uścisk na trzonie swojej kosy.
- Ja nie boję się niczego – powiedziała, znowu uśmiechając się w ten charakterystyczny sposób.
Jednym płynnym ruchem przeskoczyła z prawej ręki na lewą, poprzednią cały czas trzymając wyprostowaną. Powtórzyła to kilka razy i po niecałych trzech sekundach rozpędziła się tak, że wyglądała jak toczące się kolczaste koło, rozrywające ziemię pod sobą.
Tak, nie było pewności, że takie metody walk mógł wymyślić jedynie Mistrz Sasori. Zabójcze, a za razem majestatyczne.
Jashinista zaklął siarczyście i już zamierzał wykonać unik przed zmierzającą prosto na niego rudą, ale gdy tylko zbliżyła się do niego dostatecznie blisko, wywołałem spod ziemi moje dzieło. Oplotło ją tak mocno, że przestała się kręcić i wylądowała na twardych skałach, boleśnie obijając sobie kilka miejsc i zapewne nabijając siniaków. Spojrzała na mnie z dziką furią w oczach, a z jej nosa powoli wypłynęła szkarłatna krew.
Otworzyła usta, ale nie wydobyło się z nich nic, poza przeraźliwie głośnym piskiem.
Szpikulce wsunęły się z powrotem do jej rąk, a ona sama skuliła się na ziemi, nie mogąc się wyswobodzić z ciasnego uścisku glinianego zwierzęcia. Zamilkła równie gwałtownie, co zaczęła wrzeszczeć. Już chciałem ją uwolnić, gdy nagle Hidan wykonał mocny zamach najpewniej zamierzając ją uśmiercić.
Ostrza zatrzymały się gwałtownie tuż przed jej twarzą, trzymane przez kilka niewinnie wyglądających kartek papieru.
Przełknąłem ślinę i przeniosłem wzrok na wejście korytarza. Stała w nim oczywiście sama Konan.
Jashinista wypuścił kosę z rąk dokładnie w tym samym momencie, w którym ja puściłem Yume ze swoich więzów. Niebieskowłosa zmrużyła groźnie oczy i podeszła do nas spokojnym krokiem. Wspominałem już, że w Akatsuki jest ona równie bardzo szanowana, co sam Lider?
- Co wy znowu wyprawiacie? – jej beznamiętny głos przeszył całą salę niczym miliony lodowych ostrzy.
Hidan uśmiechnął się nonszalancko, jak to miał w zwyczaju, a ja nadal stałem w miejscu, czując, że nie jestem w stanie ruszyć się o krok. Narazić się Konan to jak narazić się Painowi. A narażanie się Painowi było bardzo, bardzo niebezpieczne…
- To tylko niegroźna wymiana zdań, moja pani – białowłosy ujął delikatnie jej dłoń i pocałował jej wierzch.
Wyrwała gwałtownie rękę z jego objęć i spojrzała na siedzącą na ziemi rudą.
- Właśnie widzę… - mruknęła pod nosem – Tym razem daruję, ale jeśli podobne sytuacje będą się powtarzały, osobiście będziecie odpowiadać za odnowienie wszystkiego, co zniszczyliście – przeniosła wzrok na długą dziurę w ziemi, którą wyryła Yume swoim ostatnim atakiem – A za naruszanie mojej przestrzeni osobistej powinnam cię, Hidan, osobiście ukarać.
Na znak, że mówi całkowicie poważnie, rozłożyła swoje papierowe skrzydła (które niewiadomo kiedy się pojawiły) na całą ich długość. Zrobiła to tak gwałtownie, że oboje cofnęliśmy się o krok. Każde z nich było trzykrotnie dłuższe niż długość jej ciała.
- A ty – rzuciła pogardliwie w kierunku rudej – lepiej się pilnuj. Nie zapominaj, że każdy z nas może cię zabić w nie więcej niż trzech ruchach.
Po raz ostatni spojrzała na mnie i na Jashinistę, po czym bezszelestnie cofnęła się w róg sali. Gdy znalazła się w cieniu, tak, że nieznacznie widać było tylko jej złote oczy, po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Towarzyszył temu charakterystyczny szelest targanego przez wiatr papieru.
A wtedy resztki po lampie naftowej zgasły, pozostawiając nas w absolutnych ciemnościach.

- Jeśli myślisz, że będę naprawiał twoje ręce za każdym razem, gdy zechcesz się z kimś tłuc to wiedz, że grubo się mylisz – mruknął Mistrz Sasori siedząc przy biurku i wkręcając malutką śrubkę do przedramienia Yume.
Siedziałem sobie spokojnie na materacu i przeglądałem jeden ze zwojów znalezionych przez Kakuzu. Ponoć z czterema z nich musiał zapoznać się Sasori, ze względu na to, że mogą okazać się ciekawe i przydatne – zarówno na niego jak i dla Akatsuki.
Stary zwój Kronik z Kumogakure nie zawierał w sobie zbyt wielu ciekawych informacji. Prawdę mówiąc miałem nadzieję na znalezienie czegokolwiek o Yume, lecz na nic takiego się nie natknąłem. Jedyne, co mnie zainteresowało to nagłówek nad wyrwanym sporym fragmentem papieru. „Zdrajca z Kumogakure złapany na terenie Kraju Ognia”. Jeśli daty nad poszczególnymi rozdziałami były prawdziwe, to zdrajcę tego złapano jesienią osiem lat temu.
Ciekawe czy przeżył… Za czasów, gdy jeszcze byłem w Iwagakure, słyszałem o niejakim Ibikim Morino pochodzącym z Konohy. Ponoć jego metody przesłuchiwania nie miały sobie równych, głównie ze względu na swoje okrucieństwo. Głoszono, że nikt nigdy nie oparł mu się do końca, każdy prędzej czy później mówił co wiedział. Nawet jeśli później wypuszczano więźnia, nigdy nie był on taki jak przedtem. Blizny fizyczne się goją, ale te psychiczne pozostają już na zawsze.
Mimowolnie spojrzałem na Yume znad czytanego zwoju.
Osiem lat temu? Czy to nie był przypadkiem ten sam przedział czasu, kiedy Mistrz opuścił Sunagakure po zabiciu Trzeciego Kazekage…?
Zmrużyłem oczy wpatrując się uważnie w metalowy pręt, który Sasori próbował ponownie zamontować w ręku rudej. Co ich, do cholery, łączyło…?