Gdy tylko przekroczyliśmy próg
siedziby w nasze nozdrza uderzył nieprzyjemny zapach przypominający woń mokrego
futra. Przez nie wyrażające zupełnie nic, twarze moich towarzyszy miałem
wrażenie, że tylko ja to poczułem.
Wszystko przez ten deszcz.
Jaskinia, w której mieściła się nasza kryjówka nie była szczelna. Wystarczyła
jedna ulewa i woda dostawała się do środka, by parować przez następne dwa
tygodnie. Oczywiście nikt nie śmiał zgłosić Liderowi faktu, że przemoczone
ubrania, czy spleśniałe od wilgoci jedzenie nie było w programie, gdy
przystępowaliśmy do organizacji. Narzekanie było równoznaczne z wyjątkowo
okrutną karą, którą wymyślić mógł tylko Pain. Wszyscy znosili więc te warunki
myśląc tylko i wyłącznie o swoim dobrze, nie przejmując się tym, co się dzieje
chociażby z kompanem od misji.
Dlatego właśnie trzymałem cały
zapas swojej gliny w jednej z bardzo szczelnych szufladek Mistrza Sasoriego, do
których kategorycznie zabronił mi się zbliżać.
Echo rozniosło po głównej sali
wredny chichot Hidana, który najwidoczniej czekał na nasz powrót.
- Coście tacy zmęczeni? Mieliście
tylko zabrać błyskotki z tej pierdolonej świątyni – uśmiechnął się do nas
wrednie, zagradzając sobą przejście do korytarza.
Ewidentnie czegoś chciał.
- Spierdalaj – moja krótka, treściwa
wypowiedź spowodowała, że kącik jego ust drgnął, jakby uśmieszek zaczynał mu
powoli schodzić z twarzy.
- Nie do ciebie mam sprawę,
blondyneczko, tylko do niej – nieznacznie wskazał podbródkiem na Yume, uważnie
wpatrującą się w czubki swoich butów.
Kakuzu, nie mając ochoty na
wysłuchiwanie naszej dalszej wymiany zdań, wyminął Hidana, mocno odtrącając go
na bok swoim silnym ramieniem. Odprowadziliśmy go wzrokiem, a gdy zniknął w
ciemnościach korytarza, Jashinista splunął i pokazał środkowy palec w kierunku,
w którym odszedł jego partner od misji.
Ruda chciała zrobić to samo, co
skarbnik, ale białowłosy zatrzymał ją, opierając się ręką o przeciwległą
ścianę.
- Nie tak szybko, młoda. Jeśli
liczyłaś, że zapomnę o tym małym incydencie w kuchni i ci odpuszczę, to grubo
się myliłaś.
Niespiesznie podniosła na niego
wzrok. Mały płomyk lampy naftowej zapalonej przy wejściu na korytarz, odbijał
się w jej białych oczach.
- Na nic nie liczyłam – mruknęła
– A teraz wybacz, ale mam pewną sprawę do omówienia z Liderem.
Zmrużył oczy. Jedną z wielu
rzeczy, których najbardziej nienawidził było ignorowanie jego i jego siły.
- Lider może poczekać, musimy
sobie coś wyjaśnić…
Przechyliła nieznacznie głowę na
bok i uśmiechnęła się odsłaniając rząd prostych, białych zębów. W panującym
dookoła półmroku wyglądało to dość upiornie, zwłaszcza w połączeniu ze
świadomością, że jest obłąkana i na wpół ślepa.
- Chyba nie chcesz się bić ze
mną, nieśmiertelny tchórzu?
W ostatniej chwili zablokowałem
pięć Hidana pędzącą w stronę jej twarzy. Jashinista zaklął siarczyście, a ona
nadal nie przestawała się upiornie uśmiechać. Wyrwał dłoń z mojego uścisku i
zmierzył mnie morderczym spojrzeniem.
- Dobrze ci radzę, blondyneczko,
nie wtrącaj się. To jest sprawa między mną a nią i dobrze o tym wiesz.
- Odkąd nazywasz mnie
„blondyneczką” to jest też moja sprawa i ty również dobrze o tym wiesz –
warknąłem, cudem hamując się przed napakowaniem mu mojej wybuchowej gliny do
gardła i zdetonowaniem jej.
Yume położyła mi dłoń na
ramieniu, co poczułem bardziej tak, jakby ktoś uderzył mnie w nie lekko czymś
wyjątkowo twardym i ciężkim.
- Ja tam nie mam nic przeciwko
małemu pojedynkowi – powiedziała, wciąż nie przestając się upiornie uśmiechać –
Pięć lat temu udało mi się zabić, czy też permanentnie unieszkodliwić, jednego
Jashinistę. Tchórz myślał, że ma ze mną jakiekolwiek szanse…
Tym razem silny cios, który spadł
na jej policzek, odrzucił jej głowę na bok. Usłyszałem głuche chrupnięcie
przypominające dźwięk łamanych kości, ale gdy usta rudej znowu wykrzywił
potworny uśmiech wiedziałem, że nic jej nie złamał. Strzepnąłem jej dłoń ze
swojego ramienia jakby to był wyjątkowo ohydny robak. Przekręciła głowę do
poprzedniej pozycji i spojrzała rozbawiona na klatkę piersiową Hidana.
Dokładnie w momencie, gdy podmuch
wiatru zgasił lampę w korytarzu, w jej oczach zalśnił Miragan.
Podmuch wiatru…?
Hidan zaśmiał się wrednie.
- Myślisz, że ciemność jest w
stanie w jakikolwiek sposób mnie spowolnić? Jestem, kurwa, nieśmiertelny i
nawet te twoje oczka nic ci nie pomogą!
Zacisnąłem zęby. Nie obchodziło
mnie to, czy Jashinista mógł ją zabić czy nie. Jak dla mnie mogliby się
nawzajem wykończyć, i tak nikt by po nich nie płakał. Niemniej nie mogłem tak
po prostu zostawić tego, jak mnie nazwał. Może i Lider zabronił jakichkolwiek
walk na terenie siedziby, ale wykorzystując obecną sytuację mogłem zawsze
zasłonić się ich kłótnią.
Że niby chciałem ich powstrzymać,
czy coś…
Poza tym nigdy nie lubiłem stać i
bezczynnie obserwować czyjąś walkę. Bycie w samym jej środku dawało mi spore
pole do popisu.
Rzuciłem niewielką glinianą
figurkę w kierunku – jak mi się zdawało – korytarza. Gdy ją zdetonowałem, szkło
lampy naftowej roztrzaskało się w drobny mak, a sam gęsty płyn rozlał się po
ścianie i podłodze. Wybuch spowodował również jego podpalenie.
Rozłożone na kilka metrów ramię
Yume wbiło się z impetentem w ścianę, tuż obok głowy Hidana. Gdyby nie jego,
bądź co bądź, świetny refleks, mógłby już się martwić jak pozbierać resztki
swojej głowy zmiażdżone na skale. Dobył swojej kosy, z którą praktycznie nigdy
się nie rozstawał i już brał zamach, by wbić ją w rękę dziewczyny, ale zdążyła
się wycofać. Wykorzystałem moment, w którym Hidan był zainteresowany jedynie
zranieniem rudej, przez co kompletnie zapomniał o moim istnieniu i z całej siły
uderzyłem go w tą jego wredną mordę.
O tak, potrzebowałem tego już od
bardzo dawna…
Białowłosy obrócił się do mnie z
mordem w oczach i już miał rzucić coś wyjątkowo obraźliwego, ale błyskawicznie
musiał zmienić zdanie, ponieważ Yume nie zamierzała mu tak łatwo odpuścić.
Zablokował jej cios kosą, obracając nią gwałtownie, przez co ruda straciła
równowagę w locie i musiała zrobić przewrót żeby nie obić się o podłogę. Gdy
tylko pozbył się jej na ułamek sekundy, wyrzucił swoją kosę uczepioną na długim
stalowym sznurze, by zwiększyć zasięg jej działania. Ostrza przecięły powietrze
z głośnym świstem zahaczając odrobinę o moje włosy i rozcinając tym samym
tasiemkę, która przytrzymywała je związane w koński ogon.
Pięknie. Naprawdę o niczym innym
nie marzyłem jak o włosach wpadających do oczu podczas walki.
Ruda złapała rękojeść broni
Jashinisty w locie i mocno szarpnęła nią do siebie. Hidan zrobił krok w przód,
by utrzymać się na nogach, mimo gwałtownego szarpnięcia.
- Myślisz, że jak, kurwa, masz te
zasrane ramiona to jesteś lepsza?! – wrzasnął, siłując się z nią, nie chcąc
stracić swojej kosy.
- Mogę cię unieszkodliwić i bez
nich – odparła.
Uśmiechnąłem się wrednie pod
nosem i postanowiłem przerwać im tą uroczą scenkę. Niewielkie wybuchy tuż przed
ich twarzami spowodowały, że puścili oba końce broni, która spadła z głuchym
hukiem na kamienną podłogę. Tym razem to ja musiałem zrobić unik przed
zbliżającą się w zawrotnym tempie rękę Yume. Drewniane ramię skręciło nagle tuż
za moją głową i popędziło w kierunku Jashinisty, który właśnie ponownie dobył
swojej kosy. Białowłosy zablokował cios, wbijając wszystkie trzy ostrza w
drewniane ramię i przybijając je jednocześnie do ściany. Usłyszałem ciche
syknięcie rudej, gdy próbowała oswobodzić rękę. Usta na mojej prawej dłoni wypluły
niewielką figurkę czteroskrzydłego ptaka, którą natychmiast wypuściłem, by
poleciała do dziewczyny. Wybuch musiał nieco ją uszkodzić, ponieważ dało się
słyszeć trzask łamanego drewna i ciche przekleństwo.
- Jak śmiałaś próbować mnie
atakować? – warknąłem w jej kierunku, szykując kolejne bomby.
Nie odpowiedziała, tylko
wystrzeliła w Hidana kilka zatrutych senbon. Wyciągnął kosę z jej ręki, żeby
się obronić, co wykorzystała i złożyła ramię do pierwotnej długości. Chwilę
potem była tuż przy nas i celowała w Jashinistę miotaczem z wodą. Przez ułamek
sekundy stali i patrzyli się na siebie, oczekując ruchu przeciwnika, lecz gdy
byłem już pewien, że białowłosy ponownie zaatakuje dziewczynę, jego następny
atak okazał się być przeznaczony dla mnie. Zakląłem siarczyście, gdy koniuszek
klingi drasnął mnie w ramię. Hidan pociągnął za długi sznur i chciał najpewniej
skosztować nieco mojej krwi, by móc się pobawić w te swoje rytuały, ale
przerwała mu ruda, gwałtownie łapiąc za największe z ostrzy i mocno ciągnąc je
do siebie, by potem odrzucić kosę na drugi koniec sali. Broń wbiła się głęboko
w skalną ścianę tuż nad sufitem.
Po raz kolejny przyznałem w
myślach, że siły to ona miała w rękach naprawdę wiele.
Wykorzystując chwilowy szok
Hidana (bądź moment, w którym zaczął zastanawiać się jak ma wyciągnąć swoją
własność z takiego położenia), kopnąłem go z całej siły prosto w splot
słoneczny. Zachwiał się na nogach, lecz tym razem nie stracił równowagi.
Zamiast tego złapał mnie za włosy i pociągnął na dół tak mocno, że prawie
uderzyłem twarzą w podłoże. Dokładnie w momencie, gdy byłem na czworakach, zza
moich pleców wyskoczyła Yume i wykonując całkiem zgrabny obrót w powietrzu,
kopnęła Jashinistę, a chwilę później próbowała zrobić to samo ze mną.
Podniosłem się błyskawicznie i złapałem ją za nogę mocno wykręcając jej kostkę.
Musiała podeprzeć się rękami o ziemię, by nie upaść. Puściłem jej nogę, gdy
zmuszony byłem wykonać unik przed kolejnym uderzeniem Hidana. Zrobiłem mostek,
przerzuciłem nogi nad głową i z powrotem stałem pewnie na ziemi.
Yume wreszcie wyciągnęła jedną ze
swoich katan z kabury i nieznacznie zraniła ostrzem szyję białowłosego, po czym
cofnęła się o kilka kroków cały czas mierząc w niego bronią.
- Nawet sobie, kurwa, nie
wyobrażasz jak bardzo cię nienawidzę… - warknął, zaciskając dłonie w pięści.
Wyciągnął długi stalowy pręt,
rozłożył go i zamierzał przebić nim dziewczynę na wylot.
Najzwyklejszy pojedynek
przerodził się w walkę na śmierć i życie. Szkoda tylko, że kiedy jednym z
wojowników był Hidan, wynik był w góry przesądzony.
Cofnąłem się i wypuściłem kilka
małych pajączków, gdy ruda zrobiła salto i zamiast wylądować na rękach,
rozłożyła je, by podskoczyć praktycznie do samego sklepienia. W ostatniej
chwili złapała się, dalej tkwiącej w ścianie, kosy i stanęła na jej rękojeści.
Popatrzyła na Jashinistę z góry, przez co ogarnął go wyjątkowy gniew. Zacisnął
dłoń i na stalowym pręcie i cisnął nim w rudą, dokładnie w momencie, gdy jedno
z moich dzieł eksplodowało tuż przy jego ręce, a drugie nad głową Yume. Hidan
zdążył wyrzucić broń, ale ciepło spowodowane wybuchem poparzyło jego dłoń. Ruda
zaś straciła równowagę i spadłaby na ziemię, gdyby stalowy pręt nie wbił jej
się w ramię. Objęła go obiema dłońmi i przeniosła wzrok na mnie. Wyszarpnęła go
ze swojego ciała i lecąc w dół, wyrzuciła w moim kierunku. Przez panujący
półmrok ledwo udało mi się uniknąć śmiertelnego pchnięcia.
Hidan jednak nie wykazał się aż
tak dużym refleksem.
Pręt przebił jego bark, co nie
zrobiło na nim większego wrażenia, ale bardziej go rozjuszyło.
Zamortyzowała upadek łapiąc się
stalowego sznura przymocowanego do kosy, tym samym wyrywając ją ze ściany i
wylądowała miękko na nogach. Już w następnej sekundzie musiała jednak odskoczyć
na bok, unikając niezbyt dużego, ale z pewnością bardzo groźnego wybuchu
spowodowanego przez jedną z moich glinianych figurek. Zanim zdążyłem wypuścić
kolejną piątkę miniaturowych latających bomb, dziewczyna już znalazła się przy
Hidanie atakując go sprawnie podkręconym ciosem trójzębnej broni. Jashinista
znał ją jednak lepiej niż Yume i umiał blokować każdy jej atak. Ostrze
zatrzymało się tuż przed szyją białowłosego, a ruda pchana siłą własnego skoku,
wręcz na niego wpadła. Ich nosy praktycznie się stykały.
- Boisz się śmierci? – wysyczał
Hidan, uśmiechając się wrednie.
- A boisz się życia? – odparła
beznamiętnie.
Nic na to nie powiedział, tylko
odepchnął ją z całej siły. Zamortyzowała upadek pomagając sobie rękami i w
ciągu ułamka sekundy już stała gotowa do dalszej walki.
Białowłosy rzucił mi ukradkowe
spojrzenie w momencie, gdy otworzyłem do tej pory zaciśniętą pięść. Na mojej
dłoni spoczywały dwie większe figurki przedstawiające długie gąsienice.
Zanim zdążyłem je wypuścić, by
ukryły się pod ziemią i atakowały znienacka, z wewnętrznych stron dłoni Yume wysunęły
się dwa ostre szpikulce przypominające bardzo te, którymi posługiwał się Hidan
podczas rytuałów. Dyskretnie wypuściłem jedną bombę, która natychmiast skryła
się wśród skał, czekając na mój znak. Cofnąłem się o krok, wiedząc, że gdy ruda
ma w pobliżu siebie jakiś kaleczący przedmiot należy zachować podwójną
czujność. Nie było przecież pewności, że te ostrza nie są zatrute.
Dziewczyna wyprostowała się i po
chwili stanęła na prawej ręce wbijając nieco kolec w ziemię. Cały czas nie
spuszczała wzroku z Hidana, który zacieśnił uścisk na trzonie swojej kosy.
- Ja nie boję się niczego –
powiedziała, znowu uśmiechając się w ten charakterystyczny sposób.
Jednym płynnym ruchem
przeskoczyła z prawej ręki na lewą, poprzednią cały czas trzymając
wyprostowaną. Powtórzyła to kilka razy i po niecałych trzech sekundach
rozpędziła się tak, że wyglądała jak toczące się kolczaste koło, rozrywające
ziemię pod sobą.
Tak, nie było pewności, że takie
metody walk mógł wymyślić jedynie Mistrz Sasori. Zabójcze, a za razem majestatyczne.
Jashinista zaklął siarczyście i
już zamierzał wykonać unik przed zmierzającą prosto na niego rudą, ale gdy
tylko zbliżyła się do niego dostatecznie blisko, wywołałem spod ziemi moje
dzieło. Oplotło ją tak mocno, że przestała się kręcić i wylądowała na twardych
skałach, boleśnie obijając sobie kilka miejsc i zapewne nabijając siniaków.
Spojrzała na mnie z dziką furią w oczach, a z jej nosa powoli wypłynęła
szkarłatna krew.
Otworzyła usta, ale nie wydobyło
się z nich nic, poza przeraźliwie głośnym piskiem.
Szpikulce wsunęły się z powrotem
do jej rąk, a ona sama skuliła się na ziemi, nie mogąc się wyswobodzić z
ciasnego uścisku glinianego zwierzęcia. Zamilkła równie gwałtownie, co zaczęła
wrzeszczeć. Już chciałem ją uwolnić, gdy nagle Hidan wykonał mocny zamach
najpewniej zamierzając ją uśmiercić.
Ostrza zatrzymały się gwałtownie
tuż przed jej twarzą, trzymane przez kilka niewinnie wyglądających kartek
papieru.
Przełknąłem ślinę i przeniosłem
wzrok na wejście korytarza. Stała w nim oczywiście sama Konan.
Jashinista wypuścił kosę z rąk
dokładnie w tym samym momencie, w którym ja puściłem Yume ze swoich więzów.
Niebieskowłosa zmrużyła groźnie oczy i podeszła do nas spokojnym krokiem. Wspominałem
już, że w Akatsuki jest ona równie bardzo szanowana, co sam Lider?
- Co wy znowu wyprawiacie? – jej
beznamiętny głos przeszył całą salę niczym miliony lodowych ostrzy.
Hidan uśmiechnął się
nonszalancko, jak to miał w zwyczaju, a ja nadal stałem w miejscu, czując, że
nie jestem w stanie ruszyć się o krok. Narazić się Konan to jak narazić się
Painowi. A narażanie się Painowi było bardzo, bardzo niebezpieczne…
- To tylko niegroźna wymiana
zdań, moja pani – białowłosy ujął delikatnie jej dłoń i pocałował jej wierzch.
Wyrwała gwałtownie rękę z jego
objęć i spojrzała na siedzącą na ziemi rudą.
- Właśnie widzę… - mruknęła pod
nosem – Tym razem daruję, ale jeśli podobne sytuacje będą się powtarzały,
osobiście będziecie odpowiadać za odnowienie wszystkiego, co zniszczyliście –
przeniosła wzrok na długą dziurę w ziemi, którą wyryła Yume swoim ostatnim
atakiem – A za naruszanie mojej przestrzeni osobistej powinnam cię, Hidan,
osobiście ukarać.
Na znak, że mówi całkowicie
poważnie, rozłożyła swoje papierowe skrzydła (które niewiadomo kiedy się
pojawiły) na całą ich długość. Zrobiła to tak gwałtownie, że oboje cofnęliśmy
się o krok. Każde z nich było trzykrotnie dłuższe niż długość jej ciała.
- A ty – rzuciła pogardliwie w
kierunku rudej – lepiej się pilnuj. Nie zapominaj, że każdy z nas może cię
zabić w nie więcej niż trzech ruchach.
Po raz ostatni spojrzała na mnie
i na Jashinistę, po czym bezszelestnie cofnęła się w róg sali. Gdy znalazła się
w cieniu, tak, że nieznacznie widać było tylko jej złote oczy, po prostu
rozpłynęła się w powietrzu. Towarzyszył temu charakterystyczny szelest
targanego przez wiatr papieru.
A wtedy resztki po lampie
naftowej zgasły, pozostawiając nas w absolutnych ciemnościach.
- Jeśli myślisz, że będę
naprawiał twoje ręce za każdym razem, gdy zechcesz się z kimś tłuc to wiedz, że
grubo się mylisz – mruknął Mistrz Sasori siedząc przy biurku i wkręcając
malutką śrubkę do przedramienia Yume.
Siedziałem sobie spokojnie na
materacu i przeglądałem jeden ze zwojów znalezionych przez Kakuzu. Ponoć z
czterema z nich musiał zapoznać się Sasori, ze względu na to, że mogą okazać
się ciekawe i przydatne – zarówno na niego jak i dla Akatsuki.
Stary zwój Kronik z Kumogakure nie zawierał w sobie zbyt wielu ciekawych
informacji. Prawdę mówiąc miałem nadzieję na znalezienie czegokolwiek o Yume,
lecz na nic takiego się nie natknąłem. Jedyne, co mnie zainteresowało to
nagłówek nad wyrwanym sporym fragmentem papieru. „Zdrajca z Kumogakure złapany
na terenie Kraju Ognia”. Jeśli daty nad poszczególnymi rozdziałami były
prawdziwe, to zdrajcę tego złapano jesienią osiem lat temu.
Ciekawe czy przeżył… Za czasów,
gdy jeszcze byłem w Iwagakure, słyszałem o niejakim Ibikim Morino pochodzącym z
Konohy. Ponoć jego metody przesłuchiwania nie miały sobie równych, głównie ze
względu na swoje okrucieństwo. Głoszono, że nikt nigdy nie oparł mu się do
końca, każdy prędzej czy później mówił co wiedział. Nawet jeśli później
wypuszczano więźnia, nigdy nie był on taki jak przedtem. Blizny fizyczne się
goją, ale te psychiczne pozostają już na zawsze.
Mimowolnie spojrzałem na Yume
znad czytanego zwoju.
Osiem lat temu? Czy to nie był
przypadkiem ten sam przedział czasu, kiedy Mistrz opuścił Sunagakure po zabiciu
Trzeciego Kazekage…?
Zmrużyłem oczy wpatrując się
uważnie w metalowy pręt, który Sasori próbował ponownie zamontować w ręku
rudej. Co ich, do cholery, łączyło…?