Czerwień.
Nienawidziłem tego koloru całym ciałem i duszą. Może
dlatego, że kojarzył mi się z cierpieniem, bólem, krwią… W prawdzie były to
nieodłączne aspekty mojego życia, ale to, czym się zajmowałem nie napawało mnie
dumą.
Nigdy.
Robiłem to tylko dlatego, że chciałem dać upust własnym
emocjom. Tworzyć własną, prawdziwą sztukę.
Niepowtarzalną.
Obite czerwoną wykładziną schody zdawały się zlewać w jedną
całość. Byłem zmęczony.
Potwornie zmęczony.
W tamtej chwili moim jedynym marzeniem było łóżko.
Najpierw jednak musiałem odreagować. Trzy dni ciągłej
podróży po pustyni dały mi się we znaki. Nie wspominając już o braku wody i
nieustannych kłótniach z moim partnerem.
Doskonale wiedziałem, że mnie nienawidził. Nie można
powiedzieć, że z wzajemnością. Mimo wszystko darzyłem go szacunkiem. Może
dlatego, że był starszy i bardziej doświadczony. Może dlatego, że również był
artystą. Może dlatego, że…
Czy to ważne?
Znalazłem się na pierwszym piętrze. Nagle wszystkie
wątpliwości zniknęły. Zwój, po który szliśmy tak długi czas, i który
przyczepiony był do mojego paska, przestał być dla mnie aż tak ważny. Może i
powinienem oddać go Mistrzowi, zamiast targać ze sobą w takie miejsce, ale w
tamtej chwili to się nie liczyło. Dokładnie w momencie, gdy spojrzałem na
tabliczkę z numerem dwadzieścia sześć, wywieszoną na drzwiach, wszystko stało
się oczywiste. Miałem wrażenie, że część mojego zmęczenia zwyczajnie
wyparowała. Wiedziałem czego chcę i co zrobię.
Nacisnąłem klamkę. Drzwi cicho zaskrzypiały, wpuszczając
mnie do niewielkiego pokoiku.
Zdecydowanie był to najbardziej niepozorny burdel, w jakim
miałem okazję kiedykolwiek być.
Spodziewałem się czerwieni w kolorze pościeli, ścian…
A tu taka niespodzianka!
Jedynym czerwonym obiektem w całym pokoju były włosy
dziewczyny siedzącej na brzegu łóżka. Miały kolor krwi. Tej cholernej krwi, od
której tak bardzo pragnąłem odpocząć!
Niech to szlag.
Była raczej drobnej budowy. Wpatrywała się w swoje bose
stopy, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.
Zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie plecami. Nie
mogłem oderwać wzroku od jej opadających na ramiona, kosmyków. Wyraziłem się
przecież dostatecznie jasno, żadnych rudych!
Westchnąłem ciężko. Zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na stojący
obok mnie fotel.
- Nazywasz się Deidara, hm? – zapytała cicho, dalej nie odrywając
wzroku od podłogi.
- Tak. A ty? – zadałem to pytanie z czystej grzeczności. Nie
obchodziła mnie odpowiedź. Wiedziałem, że i tak jutro nie będę o niej pamiętał,
tak samo jak i ona o mnie.
- Czy to ważne? – prychnęła i wreszcie na mnie spojrzała.
Nie powiem, byłem zaskoczony. Może lepiej – zszokowany.
Jej oczy były kompletnie białe. Widać było jedynie lekko
szarawy zarys tęczówki i źrenicy.
Była ślepa.
- I? – mruknęła – Będziesz tak stał i się na mnie gapił, czy
może zamierzasz wreszcie zacząć?
Wredna… Ruda i wredna. Jakie to typowe.
Mimo sarkastycznego tonu, jakim się posługiwała, na jej
twarzy nie było widać żadnych emocji. Kompletnie nic.
Pustka.
Zaczęło mnie ciekawić, jak by wyglądała, gdyby się
uśmiechnęła. Byłaby bardziej wredna? Może milsza?
Podszedłem do niej i usiadłem obok. Z bliska, jej włosy
zdawały się mieć kolor szkarłatu.
Odwróciła głowę w moim kierunku. Powoli przysunęła twarz do
mojej szyi i wzięła głęboki wdech.
- Ładnie pachniesz – wymruczała nie zmieniając pozycji i
delikatnie mnie pocałowała.
Powinienem coś powiedzieć? Podziękować? Również szepnąć miłe
słówko?
Ja jednak nie zrobiłem nic. Po prostu pozwalałem jej robić,
co chciała. Może dlatego, że byłem zmęczony.
Położyła dłonie na moich policzkach. Dopiero po chwili
zaczęła wodzić palcami po mojej twarzy. Chciała mnie na swój sposób zobaczyć,
poznać. Przejechała kciukiem po mojej dolnej wardze i zatrzymała na niej swoje
białe oczy.
Pocałowała mnie.
Miała miękkie, wilgotne usta. Wsunąłem język pomiędzy jej
lekko rozchylone wargi i musnąłem podniebienie. Zamknęła oczy. Dla niej było to
chyba bez większej różnicy… Pchnąłem ją delikatnie na poduszki i usiadłem na jej
biodrach, nie przerywając coraz dzikszego tańca naszych języków. Może i nijak
nie zaliczała się to grupy dziewczyn, które mogłyby mi się podobać, ale
całowała wręcz nieziemsko.
Zarzuciła mi ręce na szyję, i przyciągnęła do siebie, gdy
zacząłem delikatnie ssać jej dolną wargę. Z uchylonych ust wydobył cichy pomruk
aprobaty. Uśmiechnąłem się i odsunąłem nieznacznie. Otworzyła oczy.
Na jej twarzy w dalszym ciągu nie pojawił się nawet
najmniejszy zarys emocji.
- Jaki masz kolor włosów? – zapytała, gdy zacząłem powoli
odpinać guziki jej bluzki.
- A jaki sobie wyobrażasz? – odpowiedziałem pytaniem na
pytanie.
Milczała.
Zszedłem z jej bioder i położyłem się obok, nie przestając
odpinać guzików. Leżała nieruchomo, wpatrując się w biały sufit.
- Jasny blond – mruknąłem, gdy jej bluzka była już gotowa do
ściągnięcia. Miała pod nią damską bokserkę. W ogóle nie wyglądała na
prostytutkę. Jak dla mnie, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat.
- Musisz być ładny… - szepnęła podnosząc się do siadu.
Szybko zdjęła z siebie bluzkę i rzuciła ją na podłogę.
Uśmiechnąłem się przekręcając na plecy i zakładając ręce za
głowę. Ruda trochę niepewnie wyciągnęła rękę i dotykiem odnalazła mój bok.
Przesunęła dłoń na podbrzusze i zabrała się za odpinanie paska.
- Nie przeszkadza ci to? To, że nic nie widzisz? – w końcu
ciekawość zwyciężyła i zadałem nurtujące mnie od jakiegoś czasu, pytanie. Nie
wiadomo przecież, czy nie poczułaby się urażona, ale…
Czy to ważne? Wydałem połowę mojego miesięcznego przydziału
(a to dopiero drugi tydzień) żeby tylko zabawić się z kimś godnym mojej osoby.
Nie, żadne fochy nie wchodziły w grę.
- Wszystko lepiej czuję, słyszę. – odparła odpinając guzik
od spodni – Nie przeszkadza mi to.
Mógłbym przysiąc, że przez ułamek sekundy kącik jej ust
drgnął w coś na kształt złośliwego uśmiechu. Choć równie dobrze mogło mi się
zdawać.
Usiadłem gwałtownie. Nasze nosy dzieliły zaledwie milimetry.
- Nigdy się nie uśmiechasz. – bardziej stwierdziłem niż
zapytałem.
- Nie. – odpowiedziała spokojnie, z, jak zwykle, beznamiętna
miną – Uśmiechają się ludzie szczęśliwi.
- Nie jesteś szczęśliwa. – kolejne stwierdzenie.
Biel jej oczu mnie krępowała. Zupełnie jakby blokowała do
siebie dostęp. Nie byłem w stanie nic o niej stwierdzić z samych wniosków.
Musiałem pytać. To właśnie było cholernie irytujące.
Pocałowałem ją o wiele mocniej niż poprzednio. Było to
niemal brutalne, ale nie stawiała oporu. Oderwałem się od niej dopiero, gdy w
nagłym przypływie ekstazy niechcący przegryzłem jej dolną wargę.
Popatrzyłem na nią przepraszająco, lecz dopiero po chwili
doznałem olśnienia, że ruda i tak tego nie widzi. Mruknąłem pod nosem parę
nieartykułowanych dźwięków i starłem kciukiem odrobinę krwi z jej ust.
Znowu ta pieprzona krew.
Ona najwidoczniej odebrała to jako przeprosiny, bo objęła
mnie w pasie i popchnęła, tak, że oboje upadliśmy na miękki materac. Jedną rękę
wsunęła pod moją koszulkę, a drugą dalej mnie obejmowała. Całowała moją szyję.
Odwiązałem gruby sznurek, który służył jej za pasek.
Wszystko szło w dobrym kierunku.
Może i była ruda i ślepa, ale spełniała moje oczekiwania.
Nawet bardziej niż się spodziewałem.
Zacząłem podciągać jej drugą bluzkę do góry, żeby już po
chwili zupełnie ją zdjąć, ale ona podniosła się. Jednym szybkim krokiem zeszła
z łóżka i stanęła do mnie plecami. Odwróciła się do mnie i wtedy, osiągnąłem
limit ilości zdziwień, których można doznać jednego dnia.
Zrozumiałem co zrobiła, dopiero, gdy pomachała mi
wyciągniętym z mojego paska zwojem. TYM zwojem! Nie to jednak było
najciekawsze.
Źrenice zajmowały u niej całą powierzchnię oczu, natomiast
znacznie mniejsze niż u normalnego człowieka, tęczówki miały kolor ciemnego
fioletu. Nie miała czegoś takiego jak białko.
Zerwałem się z łóżka, lecz zanim zdążyłem do niej podejść,
ona już stała na parapecie otwartego okna.
- Naprawdę jesteś ładny. Szkoda tylko, że łatwo tracisz
czujność. – powiedziała i wyskoczyła przez okno robiąc salto w powietrzu.
Błyskawicznie znalazłem się w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Jeszcze raz
pomachała mi trzymanym w ręku zwojem, po czym uciekła w głąb miasta.
Oj, Deidara – przeszło mi przez myśl – Mistrz Sasori cię
zabije. Właśnie dałeś się okraść jak kompletny kretyn, w dodatku z przedmiotu
wieloletnich poszukiwań samego Lidera Akatsuki.
Zdecydowanie miałem rację. Rude jest wredne.
Ale na szczęście już niedługo będzie martwe.