9 lipca 2012

Rozdział pierwszy

Czerwień.
Nienawidziłem tego koloru całym ciałem i duszą. Może dlatego, że kojarzył mi się z cierpieniem, bólem, krwią… W prawdzie były to nieodłączne aspekty mojego życia, ale to, czym się zajmowałem nie napawało mnie dumą.
Nigdy.
Robiłem to tylko dlatego, że chciałem dać upust własnym emocjom. Tworzyć własną, prawdziwą sztukę.
Niepowtarzalną.
Obite czerwoną wykładziną schody zdawały się zlewać w jedną całość. Byłem zmęczony.
Potwornie zmęczony.
W tamtej chwili moim jedynym marzeniem było łóżko.
Najpierw jednak musiałem odreagować. Trzy dni ciągłej podróży po pustyni dały mi się we znaki. Nie wspominając już o braku wody i nieustannych kłótniach z moim partnerem.
Doskonale wiedziałem, że mnie nienawidził. Nie można powiedzieć, że z wzajemnością. Mimo wszystko darzyłem go szacunkiem. Może dlatego, że był starszy i bardziej doświadczony. Może dlatego, że również był artystą. Może dlatego, że…
Czy to ważne?
Znalazłem się na pierwszym piętrze. Nagle wszystkie wątpliwości zniknęły. Zwój, po który szliśmy tak długi czas, i który przyczepiony był do mojego paska, przestał być dla mnie aż tak ważny. Może i powinienem oddać go Mistrzowi, zamiast targać ze sobą w takie miejsce, ale w tamtej chwili to się nie liczyło. Dokładnie w momencie, gdy spojrzałem na tabliczkę z numerem dwadzieścia sześć, wywieszoną na drzwiach, wszystko stało się oczywiste. Miałem wrażenie, że część mojego zmęczenia zwyczajnie wyparowała. Wiedziałem czego chcę i co zrobię.
Nacisnąłem klamkę. Drzwi cicho zaskrzypiały, wpuszczając mnie do niewielkiego pokoiku.
Zdecydowanie był to najbardziej niepozorny burdel, w jakim miałem okazję kiedykolwiek być.
Spodziewałem się czerwieni w kolorze pościeli, ścian…
A tu taka niespodzianka!
Jedynym czerwonym obiektem w całym pokoju były włosy dziewczyny siedzącej na brzegu łóżka. Miały kolor krwi. Tej cholernej krwi, od której tak bardzo pragnąłem odpocząć!
Niech to szlag.
Była raczej drobnej budowy. Wpatrywała się w swoje bose stopy, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi.
Zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o nie plecami. Nie mogłem oderwać wzroku od jej opadających na ramiona, kosmyków. Wyraziłem się przecież dostatecznie jasno, żadnych rudych!
Westchnąłem ciężko. Zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na stojący obok mnie fotel.
- Nazywasz się Deidara, hm? – zapytała cicho, dalej nie odrywając wzroku od podłogi.
- Tak. A ty? – zadałem to pytanie z czystej grzeczności. Nie obchodziła mnie odpowiedź. Wiedziałem, że i tak jutro nie będę o niej pamiętał, tak samo jak i ona o mnie.
- Czy to ważne? – prychnęła i wreszcie na mnie spojrzała.
Nie powiem, byłem zaskoczony. Może lepiej – zszokowany.
Jej oczy były kompletnie białe. Widać było jedynie lekko szarawy zarys tęczówki i źrenicy.
Była ślepa.
- I? – mruknęła – Będziesz tak stał i się na mnie gapił, czy może zamierzasz wreszcie zacząć?
Wredna… Ruda i wredna. Jakie to typowe.
Mimo sarkastycznego tonu, jakim się posługiwała, na jej twarzy nie było widać żadnych emocji. Kompletnie nic.
Pustka.
Zaczęło mnie ciekawić, jak by wyglądała, gdyby się uśmiechnęła. Byłaby bardziej wredna? Może milsza?
Podszedłem do niej i usiadłem obok. Z bliska, jej włosy zdawały się mieć kolor szkarłatu.
Odwróciła głowę w moim kierunku. Powoli przysunęła twarz do mojej szyi i wzięła głęboki wdech.
- Ładnie pachniesz – wymruczała nie zmieniając pozycji i delikatnie mnie pocałowała.
Powinienem coś powiedzieć? Podziękować? Również szepnąć miłe słówko?
Ja jednak nie zrobiłem nic. Po prostu pozwalałem jej robić, co chciała. Może dlatego, że byłem zmęczony.
Położyła dłonie na moich policzkach. Dopiero po chwili zaczęła wodzić palcami po mojej twarzy. Chciała mnie na swój sposób zobaczyć, poznać. Przejechała kciukiem po mojej dolnej wardze i zatrzymała na niej swoje białe oczy.
Pocałowała mnie.
Miała miękkie, wilgotne usta. Wsunąłem język pomiędzy jej lekko rozchylone wargi i musnąłem podniebienie. Zamknęła oczy. Dla niej było to chyba bez większej różnicy… Pchnąłem ją delikatnie na poduszki i usiadłem na jej biodrach, nie przerywając coraz dzikszego tańca naszych języków. Może i nijak nie zaliczała się to grupy dziewczyn, które mogłyby mi się podobać, ale całowała wręcz nieziemsko.
Zarzuciła mi ręce na szyję, i przyciągnęła do siebie, gdy zacząłem delikatnie ssać jej dolną wargę. Z uchylonych ust wydobył cichy pomruk aprobaty. Uśmiechnąłem się i odsunąłem nieznacznie. Otworzyła oczy.
Na jej twarzy w dalszym ciągu nie pojawił się nawet najmniejszy zarys emocji.
- Jaki masz kolor włosów? – zapytała, gdy zacząłem powoli odpinać guziki jej bluzki.
- A jaki sobie wyobrażasz? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
Milczała.
Zszedłem z jej bioder i położyłem się obok, nie przestając odpinać guzików. Leżała nieruchomo, wpatrując się w biały sufit.
- Jasny blond – mruknąłem, gdy jej bluzka była już gotowa do ściągnięcia. Miała pod nią damską bokserkę. W ogóle nie wyglądała na prostytutkę. Jak dla mnie, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat.
- Musisz być ładny… - szepnęła podnosząc się do siadu. Szybko zdjęła z siebie bluzkę i rzuciła ją na podłogę.
Uśmiechnąłem się przekręcając na plecy i zakładając ręce za głowę. Ruda trochę niepewnie wyciągnęła rękę i dotykiem odnalazła mój bok. Przesunęła dłoń na podbrzusze i zabrała się za odpinanie paska.
- Nie przeszkadza ci to? To, że nic nie widzisz? – w końcu ciekawość zwyciężyła i zadałem nurtujące mnie od jakiegoś czasu, pytanie. Nie wiadomo przecież, czy nie poczułaby się urażona, ale…
Czy to ważne? Wydałem połowę mojego miesięcznego przydziału (a to dopiero drugi tydzień) żeby tylko zabawić się z kimś godnym mojej osoby. Nie, żadne fochy nie wchodziły w grę.
- Wszystko lepiej czuję, słyszę. – odparła odpinając guzik od spodni – Nie przeszkadza mi to.
Mógłbym przysiąc, że przez ułamek sekundy kącik jej ust drgnął w coś na kształt złośliwego uśmiechu. Choć równie dobrze mogło mi się zdawać.
Usiadłem gwałtownie. Nasze nosy dzieliły zaledwie milimetry.
- Nigdy się nie uśmiechasz. – bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
- Nie. – odpowiedziała spokojnie, z, jak zwykle, beznamiętna miną – Uśmiechają się ludzie szczęśliwi.
- Nie jesteś szczęśliwa. – kolejne stwierdzenie.
Biel jej oczu mnie krępowała. Zupełnie jakby blokowała do siebie dostęp. Nie byłem w stanie nic o niej stwierdzić z samych wniosków. Musiałem pytać. To właśnie było cholernie irytujące.
Pocałowałem ją o wiele mocniej niż poprzednio. Było to niemal brutalne, ale nie stawiała oporu. Oderwałem się od niej dopiero, gdy w nagłym przypływie ekstazy niechcący przegryzłem jej dolną wargę.
Popatrzyłem na nią przepraszająco, lecz dopiero po chwili doznałem olśnienia, że ruda i tak tego nie widzi. Mruknąłem pod nosem parę nieartykułowanych dźwięków i starłem kciukiem odrobinę krwi z jej ust.
Znowu ta pieprzona krew.
Ona najwidoczniej odebrała to jako przeprosiny, bo objęła mnie w pasie i popchnęła, tak, że oboje upadliśmy na miękki materac. Jedną rękę wsunęła pod moją koszulkę, a drugą dalej mnie obejmowała. Całowała moją szyję. Odwiązałem gruby sznurek, który służył jej za pasek.
Wszystko szło w dobrym kierunku.
Może i była ruda i ślepa, ale spełniała moje oczekiwania. Nawet bardziej niż się spodziewałem.
Zacząłem podciągać jej drugą bluzkę do góry, żeby już po chwili zupełnie ją zdjąć, ale ona podniosła się. Jednym szybkim krokiem zeszła z łóżka i stanęła do mnie plecami. Odwróciła się do mnie i wtedy, osiągnąłem limit ilości zdziwień, których można doznać jednego dnia.
Zrozumiałem co zrobiła, dopiero, gdy pomachała mi wyciągniętym z mojego paska zwojem. TYM zwojem! Nie to jednak było najciekawsze.
Źrenice zajmowały u niej całą powierzchnię oczu, natomiast znacznie mniejsze niż u normalnego człowieka, tęczówki miały kolor ciemnego fioletu. Nie miała czegoś takiego jak białko.
Zerwałem się z łóżka, lecz zanim zdążyłem do niej podejść, ona już stała na parapecie otwartego okna.
- Naprawdę jesteś ładny. Szkoda tylko, że łatwo tracisz czujność. – powiedziała i wyskoczyła przez okno robiąc salto w powietrzu. Błyskawicznie znalazłem się w miejscu, gdzie przed chwilą stała. Jeszcze raz pomachała mi trzymanym w ręku zwojem, po czym uciekła w głąb miasta.
Oj, Deidara – przeszło mi przez myśl – Mistrz Sasori cię zabije. Właśnie dałeś się okraść jak kompletny kretyn, w dodatku z przedmiotu wieloletnich poszukiwań samego Lidera Akatsuki. 
Zdecydowanie miałem rację. Rude jest wredne.
Ale na szczęście już niedługo będzie martwe.