2 lipca 2012

Rozdział ósmy

Świątynia zbudowana z szarego kamienia, niegdyś zapewne zachęcała przybyłych swoją prostotą, ale jednocześnie luksusem. Na podburzonych już ścianach widać było strzępki kilimów, które przez lata mole zdążyły pożreć praktycznie w całości. Podłoga wcale nie sprawiała wrażenia stabilnej, a świadomość, że za chwilę będziemy zdani jedynie na wzrok obłąkanej Yume, przyprawiała mnie – prawdę mówiąc – o dreszcze.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie światło dzienne przestawało docierać. Przed nami korytarz ciągnął się w nieskończoność wypełniony jedynie ciemnością oraz niezliczoną ilością pułapek. Przez moment zechciałem się wycofać i wrócić do bezpiecznego lasu, ale zaraz zrezygnowałem. Wtedy wyszedłbym na tchórza…
- Spokojnie – ruda zacisnęła dłoń na rękojeści prawej katany, co wcale nie sprawiło, że poczułem się pewniej. Wręcz przeciwnie.
Mogło to świadczyć jedynie o tym, że zobaczyła coś na końcu tego tunelu.
Weszliśmy do środka starając się jak najbardziej wytężyć wzrok. Na nic się to zdało; po chwili marszu otaczała nas już tylko ciemność. Jedynym co wskazywało na to, że dookoła nas znajduje się cokolwiek jeszcze oprócz czystej czerni, było wyjście z korytarza znajdujące się za naszymi plecami, przypominające teraz mały świetlisty punkt.
- Zakręcamy – mruknęła ledwo dosłyszalnie i ręką nakierowała nas w lewą stronę.
A wtedy nawet i ostatni światła zniknął za rogiem tego ponurego miejsca.
Szedłem spokojnie, licząc kroki, które uderzały o kamienną posadzkę. To utwierdzało mnie w przekonaniu, że jeszcze nie zostałem sam. Świadomość, że szedłem na szarym końcu, wcale nie dodawała mi otuchy. Cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, choć mogły to być jedynie nietoperze, których ciche skrzeczenie raz po raz roznosiło się między murami. Rozglądałem się nerwowo dookoła siebie. Brak wzroku przyprawiał mnie o białą gorączkę; nie miałem pojęcia gdzie się znajduję, dokąd idę, ani co się wokół mnie dzieje. Potrzebowałem tego zmysłu, jak żadnego innego.
Nie, nie bałem się. Towarzyszącego mi uczucia nie nazwałbym strachem. Co najwyżej… niepewnością. Tak, to było dobre określenie.
Wszechogarniająca niepewność.
Lekkie kroki Yume ucichły gwałtownie. Zatrzymałem się, tak samo jak idący przede mną Kakuzu.
- Co jest? – zapytał skarbnik.
Nie odpowiedziała. Jedynie wyjęła katanę z kabury.
Automatycznie sięgnąłem ręką do woreczka z gliną. Trudno, jeśli wyskoczy na nas zaraz jakiś demon najzwyczajniej w świecie go wysadzę, nie ważąc na zniszczenia. W końcu moje (opcjonalnie „nasze”) życie było tutaj najważniejsze.
Usłyszałem, że przeszła dwa kroki do przodu, po czym powietrze przeciął nagły świst i uderzenie metalu o metal. Coś ciężkiego spadło na ziemię.
Ruda wypuściła powietrze z płuc.
Głośne skrzypienie rozdarło względną ciszę panującą wokoło nas. A więc doszliśmy do jakiś starych drzwi, zapewne zamkniętych na zamek, który przed chwilą rozwaliła dziewczyna.
- Schody – powiedziała ni to do nas, ni to do siebie, najwyraźniej czekając na dalsze instrukcje Kakuzu.
- Jak długie? – zapytał od niechcenia, uprzedzając wypowiedź cichym westchnięciem.
- Nie widzę gdzie się kończą. Po bokach nie ma poręczy, tylko przepaść. Jej dna również nie widzę. Na moje oko jeden schodek ma długość dziesięciu sun*, a wysokość około pięciu sun.
Zapadła kompletna cisza, przerywana jedynie odgłosem cichego kapania wody gdzieś w oddali. Najwidoczniej zaczęło padać, a zniszczone mury nie były szczelne.
- Prowadź – rozkazał skarbnik – Jeśli zobaczysz cokolwiek podejrzanego, natychmiast masz mnie o tym poinformować.
- Tak jest.
Próg okazał się być bardzo niski, przynajmniej na tyle, bym zahaczył o sufit kucykiem. Grymas niezadowolenia wpłynął na moją twarz, gdy tylko postawiłem nogę na pierwszym stopniu. Nawet przez grubą podeszwę czuć było, że kamienie porośnięte zostały przez mech, teraz bardzo mokry od skapującej z dachu wody. Wystarczył jeden nieostrożny ruch i prawdopodobnie całą trójką spadlibyśmy w przepaść. Ostrożnie usiłowałem wyczuć nogą, gdzie jeszcze mogę stać. Kiedy udało mi się to ustalić, podążyłem za resztą – równie ostrożną co ja.
Zdążyłem przejść zaledwie cztery kroki, gdy do moich uszu dobiegł głos Yume. Odbijał się on echem od pomieszczenia, w którym się znaleźliśmy. Musiało być ono wielkie.
- Nie patrzcie w górę.
Automatycznie zadarłem głowę, by spojrzeć na to, na co patrzeć nie powinienem. Taki odruch bezwarunkowy, każdy zareagowałby podobnie na moim miejscu. Oczywiście nie dostrzegłem nic, ale poczułem jak coś mokrego kapnęło na mój ochraniacz. Starłem ciecz dwoma palcami i powąchałem ją.
Krew.
Nagle kompletnie przeszła mi ochota na odkrycie tego, co właśnie znajdowało się nad nami. Domyślałem się jednak, że takiego widoku nie zapomniałbym do końca życia.
- Cuchnie śmiercią – podsumował Kakuzu.
- Sporo osób było tu przed nami… - głos Yume drżał, dało się to wyczuć nawet pomimo echa.
Bała się.
Zacisnąłem dłonie w pięści i skupiłem myśli na tym, że w razie czego wystarczy jeden mój ruch, jedno moje słowo, a cała ta konstrukcja rozleci się na miliony kawałeczków, a my wreszcie ujrzymy światło dzienne.
Schodziliśmy w dół dobre parę minut, choć równie dobrze mogłoby to być zaledwie parę sekund. W takich miejscach najłatwiej stracić poczucie czasu. Mech porastający schody wcale nie ułatwiał nam wędrówki. Na szczęście wszyscy byliśmy na tyle opanowani, by nie poślizgnąć się w pierwszym lepszym miejscu.
Trzask, którego źródło znajdowało się zapewne na dnie przepaści, sprawił, że wszyscy zatrzymaliśmy się w tym samym momencie. Nasłuchiwaliśmy, jednak jedynymi dźwiękami, które dobiegły do naszych uszu, było pokrakiwanie kruków ukrytych gdzieś w ciemności.
Nienawidziłem tych ptaszysk. Zawsze na myśl przywodziły mi Uchihę. Poza tym nie były ani piękne, ani delikatne, jak powinny być ptaki. Nijak się te stworzenia miały do sztuki.
Gdy stwierdziliśmy, że nic nam tymczasowo nie grozi, ruszyliśmy dalej.
Powoli, spokojnie, krok za krokiem.
Z każdą chwilą odnosiłem coraz większe wrażenie, że ktoś za nami idzie. Miałem ochotę się odwrócić i sprawdzić co to, albo chociaż poprosić Yume, by spojrzała choć raz za siebie, jednak zrezygnowałem. Nie mogłem wyjść na tchórza, co to, to nie. O mój kark otarł się strumień lodowatego powietrza. Dostałem gęsiej skórki. Wytłumaczyłem to sobie zwyczajnym wiatrem, który z pewnością co jakiś czas przepływa przez puste sale.
Sale wypełnione po brzegi śmiercią…
Stłumiony dźwięk uderzeń błyskawic rozniósł się echem po pomieszczeniu. Rozpętała się burza. Poprzez popękane mury wpadała woda wydając z siebie ciche plum, za każdym razem, gdy któraś z kropli rozbiła się o skałę.
W miarę jak schodziliśmy niżej czułem, że coraz bardziej brakuje mi tlenu. Mogło to być spowodowane spadkiem ciśnienia, albo tym, że znajdowaliśmy się dość głęboko pod ziemią. Z tego, co mi wiadomo, komnata, w której mogłyby znajdować się jakiekolwiek kosztowności była na samym dole. Niestety tego „samego dołu” wcale nie było widać, nie odnosiłem też wrażenia, że chociażby zbliżamy się do celu.
Głośne pęknięcie ściany nad nami zwróciło naszą uwagę. Poczułem jak coś dużego i ciężkiego przecina powietrze, by zapewne spaść prosto na nas. Reakcja Yume była natychmiastowa. Odepchnęła Kakuzu na bok wskakując na jego miejsce i dobyła swoich katan. Gwałtowny ruch ostrzy przeciął powietrze ze świstem, by po chwili zderzyć się z ogromnym kawałkiem sufitu, który najpewniej by nas zmiażdżył. Koniuszek warkocza Yume musnął mój policzek, gdy wykonywała obrót rozcinając głaz na dwie części. Jedna z nich spadła tuż obok nas minimalnie mijając schody. Druga natomiast uderzyła prosto w nie, burząc nam tym samym drogę powrotną i zahwiewając równowagę całej świątyni. Natychmiast cała reszta ledwo trzymającego się sufitu nabrała chęci, by nas pozabijać.
- Wszystko się zawali – mruknęła Yume.
- No co ty nie powiesz! – warknąłem, gdy tuż obok mnie przeleciał fragment kamiennej budowli krusząc kolejny kawałek pozostałości ze schodów.
- Biegiem! – krzyknęła łapiąc mnie za rękaw płaszcza i ciągnąc za sobą schodami na dół.
Kakuzu ruszył pędem za nami, trzymając się ramienia Yume. Wilgotny mech wcale nie ułatwiał nam roboty. Nie przebiegłem trzech kroków, a kolejny głaz spadł na naszą dotychczasową drogę powrotną. Pewnie gdyby nie fakt, że właśnie próbowałem ratować życie, zacząłbym się zastanawiać jakim cudem zamierzamy wrócić na powierzchnię.
Jednym silnym machnięciem, Yume wyrwała rękę z uścisku Kakuzu i wbiła katanę w lecący prosto na nas fragment sufitu, po czym odrzuciła go na bezpieczną odległość od nas. Usłyszałem tylko głuchy dźwięk, gdy ów głaz uderzył w przeciwległą ścianę świątyni.
Bez wątpienia, drewniane ręce rudej były o wiele, wiele silniejsze nawet niż ramiona dobrze zbudowanego mężczyzny.
- Deidara! – do moich uszu dobiegł głos Yume, tłumiony przez skały rozbijające się o dno komnaty – Rzuć małą bombę tuż przed siebie, natychmiast!
Niewiele myśląc wypuściłem z ust na lewej dłoni kawałek gliny uformowany w pulchnego pająka i rzuciłem nim na oślep przed siebie, mając nadzieję, że dziewczyna wie, co mówi. Nie dane mi było usłyszeć kiedy moje dzieło wpadło na to, co teoretycznie miało wysadzić. Przebiegliśmy jeszcze dwa kroki, zanim ruda wrzasnęła na całe gardło.
- Skaczcie!
W tej samej sekundzie złożyłem pieczęć i odbiłem się od podłoża. Ulepiony przeze mnie pajączek wybuchł rozświetlając całe pomieszczenie ostrym światłem, jednocześnie rozwalając znajdujące się przed nami drzwi w drobny mak. W ciągu ułamka sekundy, podczas którego panowała jasność, zobaczyłem, że właśnie przeskakiwaliśmy nad fragmentem zburzonych schodów. Udało mi się stanąć po drugiej stronie w momencie, gdy znowu zapadła ciemność. Przez chwilę przed oczami widziałem tylko biel.
Nagle coś gwałtownie pociągnęło mnie na dół. Upadłem na kolana przez śliski mech. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, co się stało. Ruda, której silny uścisk wciąż spoczywał na moim ramieniu, drugą ręką trzymała Kakuzu, który najwidoczniej nie dał rady stanąć na wilgotnej powierzchni i o mały włos nie spadł w otchłań komnaty. 
Dziewczyna bez większych problemów podciągnęła skarbnika na górę, zupełnie jakby nie ważył więcej niż worek ziemniaków. Sekundę po tym, jak podbiegliśmy do pozostałości po drzwiach, reszta schodów rozpadła się doszczętnie.
Staliśmy oparci plecami o kamienną ścianę oddzielającą nas od ogromnej Sali i ciężko dyszeliśmy. Zdecydowanie, nawet jeśli fizycznie nie było to duże wyzwanie, to psychicznie leżałem. Jakoś nie mogłem uwierzyć w to, że udało nam się uciec z takiego miejsca pomimo wszechogarniającego mroku.
Tak, Yume zdecydowanie wiedziała co robi. I była po naszej stronie.
- W sumie… nie sądziłem, że się uda – mruknąłem.
Dopiero wtedy poczułem jak bardzo zaschło mi w gardle. Istna pustynia… Jednak stres robi swoje.
Przed nami rozciągał się długi zakręcany korytarz, który, o dziwo, miał niewielką dziurę w suficie. Wpadało przez nią trochę światła, za którym tak bardzo tęskniłem, oraz deszcz. Tutaj o wiele wyraźniej było słychać szalejącą na zewnątrz burzę.
- Schodziliśmy na dół – powiedziała Yume – Jakim cudem nad nami znajduje się otwarta przestrzeń…?
- Świątynia została wybudowana wewnątrz klifu. Z jednej strony otacza nas ziemia, z drugiej zaś powietrze. Właśnie dlatego to miejsce często było wybierane na miejsce spotkań ludzi z Sunagakure i Iwagakure. Tam – Kakuzu wskazał na drugi koniec tunelu – Znajduje się jezioro.
Żadne z nas nic nie odpowiedziało. Cóż, bez wątpienia skarbnik nie był tylko chciwym materialistą nie myślącym o niczym innym, jak o pieniądzach. Zdecydowanie znał się na otaczającym go świecie i wiedział o nim o wiele więcej niż my.
- Sala z kosztownościami miała być na samym dole… - mruknęła Yume, po czym zwróciła się do mnie – Deidara, podsadzisz mnie. Zobaczę przez tą dziurę gdzie mniej więcej się znajdujemy.
Pomimo, że nie podobał mi się ten pomysł (kontakty fizyczne z rudą postanowiłem ograniczyć do niezbędnego minimum), to nie była najlepsza pora na marudzenie. Zacisnąłem więc zęby i pozwoliłem, by dziewczyna usiadła mi na ramionach. Była zaskakująco ciężka, zupełnie, jakby ktoś napełnił ją metalem. Tutaj pewnie kryła się tajemnica siły jej rąk. Mistrz Sasori opowiadał mi kiedyś, że gdy chce zrobić niezniszczalną marionetkę, której siła znacznie przewyższy kogokolwiek, najpierw buduje jej szkielet z wyjątkowo odpornej stali. Najpewniej tak samo było w przypadku Yume.
- Co widzisz? – zapytał Kakuzu, gdy ruda czuprynka znalazła się poza zasięgiem jego wzroku.
- Jezioro – odparła dość głośno, by mógł ją usłyszeć pomimo panujących warunków atmosferycznych.
Deszcz padał na mnie niemiłosiernie, po raz kolejny mocząc mi płaszcz. Jeśli wrócę do siedziby i okaże się, że jestem chory, zażądam urlopu.
- Do samego dołu tej góry niedużo nam brakuje – dodała – Ale najkrótszą drogą byłoby zejście po tym zboczu.
- Chyba cię pojebało! – wyrwało mi się – Chcesz łazić po zboczu klifu w trakcie deszczu?! Przecież cała ta masa jest rozmoknięta, zwyczajnie ześlizgniemy się na sam dół i rozpieprzymy o skały!
- Deidara, nie zachowuj się jak Hidan – ze stoickim spokojem uwagę zwrócił mi Kakuzu – Pomysł Yume nie był zły, gdyby tylko nie ten deszcz.
- Ja tu czekać nie będę – warknąłem, gdy poczułem, że ruda gramoli się z powrotem do środka.
Schyliłem się, by mogła zejść, po czym dumnie poprawiłem wysokiego kucyka.
- W takim razie idziemy tędy – wskazała brodą na korytarz, rękoma wyciskając wodę z warkocza.
Przez tą krótką chwilę jej włosy przemokły do suchej nitki.
- Więc prowadź – rozkazał Kakuzu.
Tunel gwałtownie zakręcał w prawo, gdzie rozpoczynały się kolejne schody. Te jednak, na całe szczęście, nie były niczym porośnięte. Zakręcały i ciągnęły się w dół w nieskończoność – takie przynajmniej odniosłem wrażenie po ponad dwudziestu minutach bezsensownego marszu.
- Jesteś… - zacząłem, ale dziewczyna obróciła się gwałtownie i przyłożyła mi delikatnie ostrze swojej katany do ust.
- Cisza – szepnęła; pomimo absolutnego braku światła, jej fioletowe tęczówki zdawały się wręcz błyszczeć – Zmarli nie lubią, gdy się ich budzi.
Rękę dałbym sobie uciąć, że mówiąc to, uśmiechnęła się.
Wolałem się nie zastanawiać nad tym, co miały oznaczać jej słowa i uznać to za kolejny wybryk. Odjęła katanę od moich ust i bez słowa ruszyła dalej. Nie przeszliśmy nawet dziesięciu schodków, a znaleźliśmy się na dole, o czym świadczyło płaskie podłoże. Usłyszałem jak idący za mną Kakuzu mruknął coś w guście „wreszcie”.  Widać nie tylko on miał tego wszystkiego dość. Już miałem zapytać Yume co takiego widzi, ale uprzedziła mnie.
- Ślepa uliczka.
Ledwo stłumiłem w sobie dziki wrzask wściekłości. To oznaczało, że niby mamy teraz z powrotem zapieprzać po schodach na górę i szukać innej drogi?!
- Ale spokojnie – dodała po chwili – Tu powinno być przejście.
- Wysadzę tę ścianę i się przekonamy – mruknąłem.
- Nie. – warknął Kakuzu – Możesz tym zawalić całą konstrukcję, a dość już tu zniszczyliśmy.
Gdyby było jaśniej, skarbnik zobaczyłby zapewne mój wyjątkowo zniesmaczony wyraz twarzy.
Głośne łupnięcie przypominające zderzenie się dwóch metalowych konstrukcji i łamanego drewna, zwróciło naszą uwagę.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał Kakuzu, gdy kolejne łupnięcie dobiegło do naszych uszu.
- Walę pięścią w ścianę – odparła nieco sarkastycznie, Yume – Spróbuję się przebić na drugą stronę bez uszkadzania niczego.
Już miałem rzucić coś w guście „ta, jasne”, ale – sądząc po dźwięku – ściana odpuściła, waląc się na rudą. Jakoś nikt nie rzucił się sprawdzać czy żyje, albo nie jest ranna.
Nie ma co, życie jest brutalne.
- Chyba nam się udało… - cichy głos Yume przebił się przez tumany pyłu, które wzniosły się w powietrze, gdy ściana runęła.
Usłyszałem jak Kakuzu podchodzi do niej szybkim krokiem. Poszedłem w jego ślady. Rękami wymacałem kamienną ścianę i przejście, które stworzyła nam ruda. Po drugiej stronie panował jeszcze większy mrok, niż w pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. O ile to w ogóle możliwe.
- Jesteś pewna? – zapytał Kakuzu, ostrożnie przechodząc do sąsiedniej sali, w której siedziała dziewczyna, wciąż otoczona zburzonymi kamiennymi blokami.
Uważając, żeby w nic się nie uderzyć, ani nie potknąć, podszedłem do nich. Podłoże po drugiej stronie było porośnięte wilgotnym mchem. Znowu. Unosił się tam jednak wyjątkowo paskudny zapach, którego źródła wolałem nie znać.
- Nie jestem pewna – odparła podnosząc się z ziemi – Ale wydaje mi się, że…
Nagle cała podłoga runęła. Wszystko, łącznie z naszą trójką, zaczęło spadać w bezkresną otchłań. Okropny smród nasilał się w miarę jak spadaliśmy coraz niżej.
- Yume, kurwa! – wściekły wrzask Kakuzu odbił się echem po całej sali.
Nie odpowiedziała.
Niech to szlag, jeśli któryś z kafli ją uderzył i straciła przytomność to jesteśmy skończeni!
Poczułem jak Kakuzu łapie mnie mocno za ramię. Fakt, lepiej by było gdybyśmy się teraz przypadkiem nie rozdzielili.
Głośny chlupot rozdarł ogólnie panującą ciszę, gdy wpadliśmy do wody.
Na szczęście dno było w miarę daleko, więc żadne z nas nie skręciło sobie karku. Uścisk skarbnika zelżał, gdy tylko wypłynęliśmy na powierzchnię spazmatycznie łapiąc powietrze. Ciecz, do której wpadliśmy była przeraźliwie zimna.
I równie przeraźliwie cuchnęła.
Wygrzebując się na kamienny brzeg obiecałem sobie, że gdy tylko stąd wyjdziemy, udam się do najbliższej wioski i wezmę długą odprężającą kąpiel połączoną z masażem.
Ciężki oddech Kakuzu świadczył o tym, że jeszcze ktoś poza mną pozostał żywy. Po Yume jednak, najwidoczniej ślad zaginął.
- Deidara? – zmęczony ton skarbnika wskazywał na to, że on również miał dość tego wszystkiego – Gdzie jest dziewczyna?
- N-nie wie-em – odparłem szczękając zębami z zimna – Była obok p-pana.
Zapadła cisza, przerywana jedynie naszym nierównomiernym oddechem. Nie było już słychać burzy panującej na zewnątrz. Musieliśmy więc być bardzo daleko od powierzchni.
Dźwięk przypominający topiącego się człowieka, rozpaczliwie usiłującego wydostać się na powierzchnię, dobiegł do moich uszu. Natychmiast mnie olśniło.
Ramiona Yume na pewno były po części wykonane z metalu, dlatego była taka ciężka. Z taką wagą, nieproporcjonalną do siły jej ciała, nie miała szans, by utrzymać się na powierzchni.
Od razu rzuciłem się do wody, dokładnie w miejsce, gdzie usłyszałem chlupot. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale udało mi się złapać dziewczynę pod pachy i podciągnąć na górę, by zaczerpnęła chociaż odrobinę tlenu. Gdy udało jej się to zrobić, natychmiast z powrotem pociągnęła pod wodę i siebie i mnie. Napiąłem wszystkie mięśnie i znowu próbowałem nas wydostać na powierzchnię. Gdy udało mi się podpłynąć z nami odrobinę wyżej, poczułem, że ktoś jeszcze pomaga mi wyciągnąć Yume. Z pomocą Kakuzu wydobyłem ją na brzeg.
- Nie chcę tu być! – wrzasnęła przeraźliwie, gdy tylko w miarę uregulowała oddech – Nie chcę tu, kurwa, być!
- Uspokój się – chłodny ton skarbnika miał pewnie za zadanie sprowadzić ją na ziemię, ale skutek wydał się być odwrotny od zamierzonego.
- Wy tego nie widzieliście! Tam na dnie są…!
Zamilkła, a jedyną rzeczą, która przerywała ciszę, był jej cichy szloch.
Chyba powoli zaczynałem się domyślać, skąd pochodził ten przeraźliwy smród…
Zrobiło mi się niedobrze. Cudem powstrzymałem się przed wyrzyganiem całej zawartości żołądka.
- Już w porządku… - na czworakach podszedłem do kulącej się na ziemi Yume; jej ciało drżało, albo pod wpływem zimna, albo pod wpływem strachu – Już zaraz się stąd wydostaniemy…
Położyłem jej delikatnie dłoń na plecach. Nie zareagowała, tylko dalej łkała z głową ukrytą między kolanami.
- Chyba coś znalazłem – Kakuzu odezwał się nagle z drugiego końca sali; jakim cudem udało mu się od nas odejść niezauważonym?
- Co takiego? – zapytałem, nie przestając głaskać pleców dziewczyny.
Bez wątpienia, jeśli nie zechce dalej współpracować, z całej tej misji nic nie wyjdzie.
Nic nie odpowiedział, tylko schował coś do swojej sakwy, z którą nigdy się nie rozstawał. Ruda podniosła się powoli. Zdecydowanie miała bardzo silną osobowość, skoro pomimo tego, co ujrzała, chciała dalej w to wszystko brnąć. Chyba zaczynałem sądzić, że Miragan to naprawdę przekleństwo. W końcu ciemność skrywa tylko rzeczy nie przeznaczone dla ludzkich oczu.
- Za tą ścianą pewnie jest przepaść – powiedziała swoim beznamiętnym tonem; niezwykłe z jaką łatwością przychodziła jej zmiana nastawienia – Kakuzu-sama, zabrałeś już wszystko? Na tej skalnej półce nie ma nic więcej. Co najwyżej może pan przeszukać trupy…
Zadrżałem. Chyba za to wszystko należy mi się premia, albo coś… Chociaż nie. To był przecież tylko i wyłącznie mój pomysł żeby tu przyjść…
Nagle Yume rzuciła się pędem w ciemność. Nie minęła sekunda, a wpadła ona prosto na skalną ścianę, wybijając w niej dziurę i przebijając się na drugą stronę. Tak jak przypuszczała, od razu spadła w przepaść, która zakończona była taflą wody jeziora. Postanowiłem nie rozglądać się po pomieszczeniu i wydostać stąd bez większych urazów na psychice. Nie czekając na to, co powie Kakuzu rzuciłem się pędem w kierunku otworu w skale i wyskoczyłem na zewnątrz.
Wpadłem do wody zaledwie chwilę po rudej. W przeciwieństwie do niej – uczepionej kurczowo skały wystającej z wody – natychmiast odpłynąłem jak najdalej. Upewniwszy się, że Yume da radę sama dotrzeć do brzegu po zboczu klifu, popłynąłem spokojnie w kierunku plaży. Potraktowałem to jako dodatkową kąpiel, tym razem jednak w nieco czystszej wodzie. Wyszedłem na piasek i od razu zdjąłem z siebie mokry płaszcz. Słońce dopiero zachodziło, tworząc majestatyczne barwy na, wciąż utrzymujących się na horyzoncie, chmurach. Zabrałem się za zdejmowanie pozostałych części garderoby. Nie miałem zamiaru stać i marznąć, kiedy mogłem wykorzystać ostatnie promienie słońca. Kiedy już zostały na mnie tylko spodnie, usiadłem na dużym kamieniu i zacząłem przeczesywać włosy palcami. Po tym wszystkim musiały wyglądać okropnie. Nie musiałem długo czekać na resztę „drużyny”. Yume wyszła na plażę nieco się chwiejąc. Jej ręce wyglądały tragicznie. Zupełnie jakby podeptało je coś bardzo ciężkiego i twardego. Drewno w niektórych miejscach było kompletnie zmiażdżone i wystawał spod niego metalowy szkielet.
Jednak Mistrz Sasori zawsze musiał mieć wszystko dopracowane w najmniejszym calu. Nawet coś takiego jak niewidoczny szkielet ramion był wykonany z niezwykłą precyzją, tak, by do złudzenia przypominał ludzkie kości. Odróżniał ich od nich jedynie kolor. Ciemna stal.
Kakuzu dzierżył w dłoniach dwa zwoje zamknięte szczelnie w tubach. Położył je na piasku i sam ściągnął maskę. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja cieszyłem się z wyjścia na powietrze…
Yume położyła się płasko na ziemi i zamknęła oczy. Musiała być tym wszystkim zmęczona. Nic dziwnego, gdyby nie ona nie przeszlibyśmy w tej świątyni nawet dwóch kroków.
Pozwoliliśmy sobie na półgodzinny odpoczynek przed powrotem do ponurej siedziby. Przez ten czas moje ubrania nieco wyschły, więc mogłem się ubrać bez większego marudzenia. Ruda przypatrywała się swoim pokiereszowanym rękom.
Do zapamiętania – nie walić marionetkami Sasoriego w kamienne ściany, bo mogą się zepsuć.
Kakuzu natomiast oceniał wartość znalezionych zwojów.
- Bardzo ciekawe… - mruknął nagle, odrywając się od zajęcia i przyciągając tym samym naszą uwagę – Te zwoje są bezwartościowe, ale sama treść jest wyjątkowo interesująca. Dobrze się składa, nie wrócimy do Lidera z pustymi rękami.
Dokładnie w momencie, gdy skarbnik z cichym kliknięciem otworzył tubę na zwój, z lasu znajdującego się za nami wyleciał kunai, kierujący się prosto na głowę Yume. Dziewczyna, pomimo, że odwrócona tyłem, złapała go minimalnie przed swoją czaszką.
Natychmiast sięgnąłem ręką do woreczka z gliną. Ktokolwiek był tak głupi, by nas atakować, długo nie pożyje.
Zwłaszcza, że wybitnie nie miałem nastroju na jakiekolwiek potyczki.
Bez większego entuzjazmu obróciliśmy się w kierunku, z którego nadleciał kunai. Doskonale czuć było chakrę tylko jednej osoby.
- Naprawdę jesteś aż tak głupi, by zadzierać z Akatsuki…? – zapytał Kakuzu utkwiwszy wzrok między dwoma konarami – Wyłaź, szczeniaku. I tak nie masz z nami szans.
O dziwo, liście pobliskich krzaków zaszeleściły i wyszła zza nich, faktycznie, tylko jedna osoba. Sądząc po budowie, musiał to być wyjątkowo młody chłopak. Miał na sobie strój ANBU z Kumogakure, a maska wilka zasłaniała jego twarz. Długie, kruczoczarne włosy związane miał w wysokiego kucyka.
- Nie przyszedłem zadzierać z Akatsuki – powiedział, wyciągając z kabury krótką katanę, po czym zwrócił się do rudej – Przyszedłem cię zabić, Yume.

* - sun to japońska jednostka miary stosowana od XIIw. do XVIw. 1 sun ma wartość około 3,03cm.