Świątynia zbudowana z szarego kamienia, niegdyś zapewne
zachęcała przybyłych swoją prostotą, ale jednocześnie luksusem. Na podburzonych
już ścianach widać było strzępki kilimów, które przez lata mole zdążyły pożreć
praktycznie w całości. Podłoga wcale nie sprawiała wrażenia stabilnej, a
świadomość, że za chwilę będziemy zdani jedynie na wzrok obłąkanej Yume,
przyprawiała mnie – prawdę mówiąc – o dreszcze.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie światło dzienne
przestawało docierać. Przed nami korytarz ciągnął się w nieskończoność
wypełniony jedynie ciemnością oraz niezliczoną ilością pułapek. Przez moment
zechciałem się wycofać i wrócić do bezpiecznego lasu, ale zaraz zrezygnowałem.
Wtedy wyszedłbym na tchórza…
- Spokojnie – ruda zacisnęła dłoń na rękojeści prawej
katany, co wcale nie sprawiło, że poczułem się pewniej. Wręcz przeciwnie.
Mogło to świadczyć jedynie o tym, że zobaczyła coś na końcu
tego tunelu.
Weszliśmy do środka starając się jak najbardziej wytężyć
wzrok. Na nic się to zdało; po chwili marszu otaczała nas już tylko ciemność.
Jedynym co wskazywało na to, że dookoła nas znajduje się cokolwiek jeszcze
oprócz czystej czerni, było wyjście z korytarza znajdujące się za naszymi
plecami, przypominające teraz mały świetlisty punkt.
- Zakręcamy – mruknęła ledwo dosłyszalnie i ręką nakierowała
nas w lewą stronę.
A wtedy nawet i ostatni światła zniknął za rogiem tego
ponurego miejsca.
Szedłem spokojnie, licząc kroki, które uderzały o kamienną
posadzkę. To utwierdzało mnie w przekonaniu, że jeszcze nie zostałem sam.
Świadomość, że szedłem na szarym końcu, wcale nie dodawała mi otuchy. Cały czas
miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, choć mogły to być jedynie nietoperze,
których ciche skrzeczenie raz po raz roznosiło się między murami. Rozglądałem
się nerwowo dookoła siebie. Brak wzroku przyprawiał mnie o białą gorączkę; nie
miałem pojęcia gdzie się znajduję, dokąd idę, ani co się wokół mnie dzieje. Potrzebowałem
tego zmysłu, jak żadnego innego.
Nie, nie bałem się. Towarzyszącego mi uczucia nie nazwałbym
strachem. Co najwyżej… niepewnością. Tak, to było dobre określenie.
Wszechogarniająca niepewność.
Lekkie kroki Yume ucichły gwałtownie. Zatrzymałem się, tak
samo jak idący przede mną Kakuzu.
- Co jest? – zapytał skarbnik.
Nie odpowiedziała. Jedynie wyjęła katanę z kabury.
Automatycznie sięgnąłem ręką do woreczka z gliną. Trudno,
jeśli wyskoczy na nas zaraz jakiś demon najzwyczajniej w świecie go wysadzę,
nie ważąc na zniszczenia. W końcu moje (opcjonalnie „nasze”) życie było tutaj
najważniejsze.
Usłyszałem, że przeszła dwa kroki do przodu, po czym
powietrze przeciął nagły świst i uderzenie metalu o metal. Coś ciężkiego spadło
na ziemię.
Ruda wypuściła powietrze z płuc.
Głośne skrzypienie rozdarło względną ciszę panującą wokoło
nas. A więc doszliśmy do jakiś starych drzwi, zapewne zamkniętych na zamek, który
przed chwilą rozwaliła dziewczyna.
- Schody – powiedziała ni to do nas, ni to do siebie,
najwyraźniej czekając na dalsze instrukcje Kakuzu.
- Jak długie? – zapytał od niechcenia, uprzedzając wypowiedź
cichym westchnięciem.
- Nie widzę gdzie się kończą. Po bokach nie ma poręczy,
tylko przepaść. Jej dna również nie widzę. Na moje oko jeden schodek ma długość
dziesięciu sun*, a wysokość około pięciu sun.
Zapadła kompletna cisza, przerywana jedynie odgłosem cichego
kapania wody gdzieś w oddali. Najwidoczniej zaczęło padać, a zniszczone mury
nie były szczelne.
- Prowadź – rozkazał skarbnik – Jeśli zobaczysz cokolwiek
podejrzanego, natychmiast masz mnie o tym poinformować.
- Tak jest.
Próg okazał się być bardzo niski, przynajmniej na tyle, bym
zahaczył o sufit kucykiem. Grymas niezadowolenia wpłynął na moją twarz, gdy
tylko postawiłem nogę na pierwszym stopniu. Nawet przez grubą podeszwę czuć
było, że kamienie porośnięte zostały przez mech, teraz bardzo mokry od skapującej
z dachu wody. Wystarczył jeden nieostrożny ruch i prawdopodobnie całą trójką
spadlibyśmy w przepaść. Ostrożnie usiłowałem wyczuć nogą, gdzie jeszcze mogę
stać. Kiedy udało mi się to ustalić, podążyłem za resztą – równie ostrożną co
ja.
Zdążyłem przejść zaledwie cztery kroki, gdy do moich uszu
dobiegł głos Yume. Odbijał się on echem od pomieszczenia, w którym się
znaleźliśmy. Musiało być ono wielkie.
- Nie patrzcie w górę.
Automatycznie zadarłem głowę, by spojrzeć na to, na co
patrzeć nie powinienem. Taki odruch bezwarunkowy, każdy zareagowałby podobnie
na moim miejscu. Oczywiście nie dostrzegłem nic, ale poczułem jak coś mokrego
kapnęło na mój ochraniacz. Starłem ciecz dwoma palcami i powąchałem ją.
Krew.
Nagle kompletnie przeszła mi ochota na odkrycie tego, co
właśnie znajdowało się nad nami. Domyślałem się jednak, że takiego widoku nie
zapomniałbym do końca życia.
- Cuchnie śmiercią – podsumował Kakuzu.
- Sporo osób było tu przed nami… - głos Yume drżał, dało się
to wyczuć nawet pomimo echa.
Bała się.
Zacisnąłem dłonie w pięści i skupiłem myśli na tym, że w
razie czego wystarczy jeden mój ruch, jedno moje słowo, a cała ta konstrukcja
rozleci się na miliony kawałeczków, a my wreszcie ujrzymy światło dzienne.
Schodziliśmy w dół dobre parę minut, choć równie dobrze
mogłoby to być zaledwie parę sekund. W takich miejscach najłatwiej stracić
poczucie czasu. Mech porastający schody wcale nie ułatwiał nam wędrówki. Na
szczęście wszyscy byliśmy na tyle opanowani, by nie poślizgnąć się w pierwszym
lepszym miejscu.
Trzask, którego źródło znajdowało się zapewne na dnie
przepaści, sprawił, że wszyscy zatrzymaliśmy się w tym samym momencie.
Nasłuchiwaliśmy, jednak jedynymi dźwiękami, które dobiegły do naszych uszu,
było pokrakiwanie kruków ukrytych gdzieś w ciemności.
Nienawidziłem tych ptaszysk. Zawsze na myśl przywodziły mi
Uchihę. Poza tym nie były ani piękne, ani delikatne, jak powinny być ptaki.
Nijak się te stworzenia miały do sztuki.
Gdy stwierdziliśmy, że nic nam tymczasowo nie grozi,
ruszyliśmy dalej.
Powoli, spokojnie, krok za krokiem.
Z każdą chwilą odnosiłem coraz większe wrażenie, że ktoś za
nami idzie. Miałem ochotę się odwrócić i sprawdzić co to, albo chociaż poprosić
Yume, by spojrzała choć raz za siebie, jednak zrezygnowałem. Nie mogłem wyjść
na tchórza, co to, to nie. O mój kark otarł się strumień lodowatego powietrza.
Dostałem gęsiej skórki. Wytłumaczyłem to sobie zwyczajnym wiatrem, który z
pewnością co jakiś czas przepływa przez puste sale.
Sale wypełnione po brzegi śmiercią…
Stłumiony dźwięk uderzeń błyskawic rozniósł się echem po
pomieszczeniu. Rozpętała się burza. Poprzez popękane mury wpadała woda wydając
z siebie ciche plum, za każdym razem, gdy któraś z kropli rozbiła się o skałę.
W miarę jak schodziliśmy niżej czułem, że coraz bardziej
brakuje mi tlenu. Mogło to być spowodowane spadkiem ciśnienia, albo tym, że
znajdowaliśmy się dość głęboko pod ziemią. Z tego, co mi wiadomo, komnata, w
której mogłyby znajdować się jakiekolwiek kosztowności była na samym dole. Niestety
tego „samego dołu” wcale nie było widać, nie odnosiłem też wrażenia, że
chociażby zbliżamy się do celu.
Głośne pęknięcie ściany nad nami zwróciło naszą uwagę.
Poczułem jak coś dużego i ciężkiego przecina powietrze, by zapewne spaść prosto
na nas. Reakcja Yume była natychmiastowa. Odepchnęła Kakuzu na bok wskakując na
jego miejsce i dobyła swoich katan. Gwałtowny ruch ostrzy przeciął powietrze ze
świstem, by po chwili zderzyć się z ogromnym kawałkiem sufitu, który najpewniej
by nas zmiażdżył. Koniuszek warkocza Yume musnął mój policzek, gdy wykonywała
obrót rozcinając głaz na dwie części. Jedna z nich spadła tuż obok nas
minimalnie mijając schody. Druga natomiast uderzyła prosto w nie, burząc nam
tym samym drogę powrotną i zahwiewając równowagę całej świątyni. Natychmiast
cała reszta ledwo trzymającego się sufitu nabrała chęci, by nas pozabijać.
- Wszystko się zawali – mruknęła Yume.
- No co ty nie powiesz! – warknąłem, gdy tuż obok mnie
przeleciał fragment kamiennej budowli krusząc kolejny kawałek pozostałości ze
schodów.
- Biegiem! – krzyknęła łapiąc mnie za rękaw płaszcza i
ciągnąc za sobą schodami na dół.
Kakuzu ruszył pędem za nami, trzymając się ramienia Yume. Wilgotny
mech wcale nie ułatwiał nam roboty. Nie przebiegłem trzech kroków, a kolejny
głaz spadł na naszą dotychczasową drogę powrotną. Pewnie gdyby nie fakt, że
właśnie próbowałem ratować życie, zacząłbym się zastanawiać jakim cudem
zamierzamy wrócić na powierzchnię.
Jednym silnym machnięciem, Yume wyrwała rękę z uścisku
Kakuzu i wbiła katanę w lecący prosto na nas fragment sufitu, po czym odrzuciła
go na bezpieczną odległość od nas. Usłyszałem tylko głuchy dźwięk, gdy ów głaz
uderzył w przeciwległą ścianę świątyni.
Bez wątpienia, drewniane ręce rudej były o wiele, wiele
silniejsze nawet niż ramiona dobrze zbudowanego mężczyzny.
- Deidara! – do moich uszu dobiegł głos Yume, tłumiony przez
skały rozbijające się o dno komnaty – Rzuć małą bombę tuż przed siebie,
natychmiast!
Niewiele myśląc wypuściłem z ust na lewej dłoni kawałek
gliny uformowany w pulchnego pająka i rzuciłem nim na oślep przed siebie, mając
nadzieję, że dziewczyna wie, co mówi. Nie dane mi było usłyszeć kiedy moje
dzieło wpadło na to, co teoretycznie miało wysadzić. Przebiegliśmy jeszcze dwa
kroki, zanim ruda wrzasnęła na całe gardło.
- Skaczcie!
W tej samej sekundzie złożyłem pieczęć i odbiłem się od
podłoża. Ulepiony przeze mnie pajączek wybuchł rozświetlając całe pomieszczenie
ostrym światłem, jednocześnie rozwalając znajdujące się przed nami drzwi w
drobny mak. W ciągu ułamka sekundy, podczas którego panowała jasność,
zobaczyłem, że właśnie przeskakiwaliśmy nad fragmentem zburzonych schodów.
Udało mi się stanąć po drugiej stronie w momencie, gdy znowu zapadła ciemność.
Przez chwilę przed oczami widziałem tylko biel.
Nagle coś gwałtownie pociągnęło mnie na dół. Upadłem na
kolana przez śliski mech. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, co się stało. Ruda,
której silny uścisk wciąż spoczywał na moim ramieniu, drugą ręką trzymała
Kakuzu, który najwidoczniej nie dał rady stanąć na wilgotnej powierzchni i o
mały włos nie spadł w otchłań komnaty.
Dziewczyna bez większych problemów podciągnęła skarbnika na
górę, zupełnie jakby nie ważył więcej niż worek ziemniaków. Sekundę po tym, jak
podbiegliśmy do pozostałości po drzwiach, reszta schodów rozpadła się
doszczętnie.
Staliśmy oparci plecami o kamienną ścianę oddzielającą nas
od ogromnej Sali i ciężko dyszeliśmy. Zdecydowanie, nawet jeśli fizycznie nie
było to duże wyzwanie, to psychicznie leżałem. Jakoś nie mogłem uwierzyć w to,
że udało nam się uciec z takiego miejsca pomimo wszechogarniającego mroku.
Tak, Yume zdecydowanie wiedziała co robi. I była po naszej
stronie.
- W sumie… nie sądziłem, że się uda – mruknąłem.
Dopiero wtedy poczułem jak bardzo zaschło mi w gardle. Istna
pustynia… Jednak stres robi swoje.
Przed nami rozciągał się długi zakręcany korytarz, który, o
dziwo, miał niewielką dziurę w suficie. Wpadało przez nią trochę światła, za
którym tak bardzo tęskniłem, oraz deszcz. Tutaj o wiele wyraźniej było słychać
szalejącą na zewnątrz burzę.
- Schodziliśmy na dół – powiedziała Yume – Jakim cudem nad
nami znajduje się otwarta przestrzeń…?
- Świątynia została wybudowana wewnątrz klifu. Z jednej
strony otacza nas ziemia, z drugiej zaś powietrze. Właśnie dlatego to miejsce
często było wybierane na miejsce spotkań ludzi z Sunagakure i Iwagakure. Tam –
Kakuzu wskazał na drugi koniec tunelu – Znajduje się jezioro.
Żadne z nas nic nie odpowiedziało. Cóż, bez wątpienia
skarbnik nie był tylko chciwym materialistą nie myślącym o niczym innym, jak o
pieniądzach. Zdecydowanie znał się na otaczającym go świecie i wiedział o nim o
wiele więcej niż my.
- Sala z kosztownościami miała być na samym dole… - mruknęła
Yume, po czym zwróciła się do mnie – Deidara, podsadzisz mnie. Zobaczę przez tą
dziurę gdzie mniej więcej się znajdujemy.
Pomimo, że nie podobał mi się ten pomysł (kontakty fizyczne
z rudą postanowiłem ograniczyć do niezbędnego minimum), to nie była najlepsza
pora na marudzenie. Zacisnąłem więc zęby i pozwoliłem, by dziewczyna usiadła mi
na ramionach. Była zaskakująco ciężka, zupełnie, jakby ktoś napełnił ją
metalem. Tutaj pewnie kryła się tajemnica siły jej rąk. Mistrz Sasori opowiadał
mi kiedyś, że gdy chce zrobić niezniszczalną marionetkę, której siła znacznie
przewyższy kogokolwiek, najpierw buduje jej szkielet z wyjątkowo odpornej
stali. Najpewniej tak samo było w przypadku Yume.
- Co widzisz? – zapytał Kakuzu, gdy ruda czuprynka znalazła
się poza zasięgiem jego wzroku.
- Jezioro – odparła dość głośno, by mógł ją usłyszeć pomimo
panujących warunków atmosferycznych.
Deszcz padał na mnie niemiłosiernie, po raz kolejny mocząc
mi płaszcz. Jeśli wrócę do siedziby i okaże się, że jestem chory, zażądam
urlopu.
- Do samego dołu tej góry niedużo nam brakuje – dodała – Ale
najkrótszą drogą byłoby zejście po tym zboczu.
- Chyba cię pojebało! – wyrwało mi się – Chcesz łazić po
zboczu klifu w trakcie deszczu?! Przecież cała ta masa jest rozmoknięta,
zwyczajnie ześlizgniemy się na sam dół i rozpieprzymy o skały!
- Deidara, nie zachowuj się jak Hidan – ze stoickim spokojem
uwagę zwrócił mi Kakuzu – Pomysł Yume nie był zły, gdyby tylko nie ten deszcz.
- Ja tu czekać nie będę – warknąłem, gdy poczułem, że ruda
gramoli się z powrotem do środka.
Schyliłem się, by mogła zejść, po czym dumnie poprawiłem
wysokiego kucyka.
- W takim razie idziemy tędy – wskazała brodą na korytarz,
rękoma wyciskając wodę z warkocza.
Przez tą krótką chwilę jej włosy przemokły do suchej nitki.
- Więc prowadź – rozkazał Kakuzu.
Tunel gwałtownie zakręcał w prawo, gdzie rozpoczynały się
kolejne schody. Te jednak, na całe szczęście, nie były niczym porośnięte. Zakręcały
i ciągnęły się w dół w nieskończoność – takie przynajmniej odniosłem wrażenie
po ponad dwudziestu minutach bezsensownego marszu.
- Jesteś… - zacząłem, ale dziewczyna obróciła się gwałtownie
i przyłożyła mi delikatnie ostrze swojej katany do ust.
- Cisza – szepnęła; pomimo absolutnego braku światła, jej
fioletowe tęczówki zdawały się wręcz błyszczeć – Zmarli nie lubią, gdy się ich
budzi.
Rękę dałbym sobie uciąć, że mówiąc to, uśmiechnęła się.
Wolałem się nie zastanawiać nad tym, co miały oznaczać jej
słowa i uznać to za kolejny wybryk. Odjęła katanę od moich ust i bez słowa
ruszyła dalej. Nie przeszliśmy nawet dziesięciu schodków, a znaleźliśmy się na
dole, o czym świadczyło płaskie podłoże. Usłyszałem jak idący za mną Kakuzu
mruknął coś w guście „wreszcie”. Widać
nie tylko on miał tego wszystkiego dość. Już miałem zapytać Yume co takiego
widzi, ale uprzedziła mnie.
- Ślepa uliczka.
Ledwo stłumiłem w sobie dziki wrzask wściekłości. To
oznaczało, że niby mamy teraz z powrotem zapieprzać po schodach na górę i
szukać innej drogi?!
- Ale spokojnie – dodała po chwili – Tu powinno być
przejście.
- Wysadzę tę ścianę i się przekonamy – mruknąłem.
- Nie. – warknął Kakuzu – Możesz tym zawalić całą
konstrukcję, a dość już tu zniszczyliśmy.
Gdyby było jaśniej, skarbnik zobaczyłby zapewne mój
wyjątkowo zniesmaczony wyraz twarzy.
Głośne łupnięcie przypominające zderzenie się dwóch
metalowych konstrukcji i łamanego drewna, zwróciło naszą uwagę.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał Kakuzu, gdy kolejne łupnięcie
dobiegło do naszych uszu.
- Walę pięścią w ścianę – odparła nieco sarkastycznie, Yume
– Spróbuję się przebić na drugą stronę bez uszkadzania niczego.
Już miałem rzucić coś w guście „ta, jasne”, ale – sądząc po
dźwięku – ściana odpuściła, waląc się na rudą. Jakoś nikt nie rzucił się
sprawdzać czy żyje, albo nie jest ranna.
Nie ma co, życie jest brutalne.
- Chyba nam się udało… - cichy głos Yume przebił się przez
tumany pyłu, które wzniosły się w powietrze, gdy ściana runęła.
Usłyszałem jak Kakuzu podchodzi do niej szybkim krokiem.
Poszedłem w jego ślady. Rękami wymacałem kamienną ścianę i przejście, które
stworzyła nam ruda. Po drugiej stronie panował jeszcze większy mrok, niż w
pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. O ile to w ogóle możliwe.
- Jesteś pewna? – zapytał Kakuzu, ostrożnie przechodząc do
sąsiedniej sali, w której siedziała dziewczyna, wciąż otoczona zburzonymi
kamiennymi blokami.
Uważając, żeby w nic się nie uderzyć, ani nie potknąć, podszedłem
do nich. Podłoże po drugiej stronie było porośnięte wilgotnym mchem. Znowu.
Unosił się tam jednak wyjątkowo paskudny zapach, którego źródła wolałem nie
znać.
- Nie jestem pewna – odparła podnosząc się z ziemi – Ale
wydaje mi się, że…
Nagle cała podłoga runęła. Wszystko, łącznie z naszą trójką,
zaczęło spadać w bezkresną otchłań. Okropny smród nasilał się w miarę jak
spadaliśmy coraz niżej.
- Yume, kurwa! – wściekły wrzask Kakuzu odbił się echem po
całej sali.
Nie odpowiedziała.
Niech to szlag, jeśli któryś z kafli ją uderzył i straciła
przytomność to jesteśmy skończeni!
Poczułem jak Kakuzu łapie mnie mocno za ramię. Fakt, lepiej
by było gdybyśmy się teraz przypadkiem nie rozdzielili.
Głośny chlupot rozdarł ogólnie panującą ciszę, gdy wpadliśmy
do wody.
Na szczęście dno było w miarę daleko, więc żadne z nas nie
skręciło sobie karku. Uścisk skarbnika zelżał, gdy tylko wypłynęliśmy na
powierzchnię spazmatycznie łapiąc powietrze. Ciecz, do której wpadliśmy była
przeraźliwie zimna.
I równie przeraźliwie cuchnęła.
Wygrzebując się na kamienny brzeg obiecałem sobie, że gdy
tylko stąd wyjdziemy, udam się do najbliższej wioski i wezmę długą odprężającą
kąpiel połączoną z masażem.
Ciężki oddech Kakuzu świadczył o tym, że jeszcze ktoś poza
mną pozostał żywy. Po Yume jednak, najwidoczniej ślad zaginął.
- Deidara? – zmęczony ton skarbnika wskazywał na to, że on
również miał dość tego wszystkiego – Gdzie jest dziewczyna?
- N-nie wie-em – odparłem szczękając zębami z zimna – Była
obok p-pana.
Zapadła cisza, przerywana jedynie naszym nierównomiernym
oddechem. Nie było już słychać burzy panującej na zewnątrz. Musieliśmy więc być
bardzo daleko od powierzchni.
Dźwięk przypominający topiącego się człowieka, rozpaczliwie
usiłującego wydostać się na powierzchnię, dobiegł do moich uszu. Natychmiast
mnie olśniło.
Ramiona Yume na pewno były po części wykonane z metalu,
dlatego była taka ciężka. Z taką wagą, nieproporcjonalną do siły jej ciała, nie
miała szans, by utrzymać się na powierzchni.
Od razu rzuciłem się do wody, dokładnie w miejsce, gdzie
usłyszałem chlupot. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale udało mi się złapać
dziewczynę pod pachy i podciągnąć na górę, by zaczerpnęła chociaż odrobinę
tlenu. Gdy udało jej się to zrobić, natychmiast z powrotem pociągnęła pod wodę
i siebie i mnie. Napiąłem wszystkie mięśnie i znowu próbowałem nas wydostać na
powierzchnię. Gdy udało mi się podpłynąć z nami odrobinę wyżej, poczułem, że
ktoś jeszcze pomaga mi wyciągnąć Yume. Z pomocą Kakuzu wydobyłem ją na brzeg.
- Nie chcę tu być! – wrzasnęła przeraźliwie, gdy tylko w
miarę uregulowała oddech – Nie chcę tu, kurwa, być!
- Uspokój się – chłodny ton skarbnika miał pewnie za zadanie
sprowadzić ją na ziemię, ale skutek wydał się być odwrotny od zamierzonego.
- Wy tego nie widzieliście! Tam na dnie są…!
Zamilkła, a jedyną rzeczą, która przerywała ciszę, był jej
cichy szloch.
Chyba powoli zaczynałem się domyślać, skąd pochodził ten
przeraźliwy smród…
Zrobiło mi się niedobrze. Cudem powstrzymałem się przed wyrzyganiem
całej zawartości żołądka.
- Już w porządku… - na czworakach podszedłem do kulącej się
na ziemi Yume; jej ciało drżało, albo pod wpływem zimna, albo pod wpływem
strachu – Już zaraz się stąd wydostaniemy…
Położyłem jej delikatnie dłoń na plecach. Nie zareagowała,
tylko dalej łkała z głową ukrytą między kolanami.
- Chyba coś znalazłem – Kakuzu odezwał się nagle z drugiego
końca sali; jakim cudem udało mu się od nas odejść niezauważonym?
- Co takiego? – zapytałem, nie przestając głaskać pleców
dziewczyny.
Bez wątpienia, jeśli nie zechce dalej współpracować, z całej
tej misji nic nie wyjdzie.
Nic nie odpowiedział, tylko schował coś do swojej sakwy, z
którą nigdy się nie rozstawał. Ruda podniosła się powoli. Zdecydowanie miała
bardzo silną osobowość, skoro pomimo tego, co ujrzała, chciała dalej w to
wszystko brnąć. Chyba zaczynałem sądzić, że Miragan to naprawdę przekleństwo. W
końcu ciemność skrywa tylko rzeczy nie przeznaczone dla ludzkich oczu.
- Za tą ścianą pewnie jest przepaść – powiedziała swoim
beznamiętnym tonem; niezwykłe z jaką łatwością przychodziła jej zmiana
nastawienia – Kakuzu-sama, zabrałeś już wszystko? Na tej skalnej półce nie ma
nic więcej. Co najwyżej może pan przeszukać trupy…
Zadrżałem. Chyba za to wszystko należy mi się premia, albo
coś… Chociaż nie. To był przecież tylko i wyłącznie mój pomysł żeby tu przyjść…
Nagle Yume rzuciła się pędem w ciemność. Nie minęła sekunda,
a wpadła ona prosto na skalną ścianę, wybijając w niej dziurę i przebijając się
na drugą stronę. Tak jak przypuszczała, od razu spadła w przepaść, która
zakończona była taflą wody jeziora. Postanowiłem nie rozglądać się po
pomieszczeniu i wydostać stąd bez większych urazów na psychice. Nie czekając na
to, co powie Kakuzu rzuciłem się pędem w kierunku otworu w skale i wyskoczyłem
na zewnątrz.
Wpadłem do wody zaledwie chwilę po rudej. W przeciwieństwie
do niej – uczepionej kurczowo skały wystającej z wody – natychmiast odpłynąłem
jak najdalej. Upewniwszy się, że Yume da radę sama dotrzeć do brzegu po zboczu
klifu, popłynąłem spokojnie w kierunku plaży. Potraktowałem to jako dodatkową
kąpiel, tym razem jednak w nieco czystszej wodzie. Wyszedłem na piasek i od
razu zdjąłem z siebie mokry płaszcz. Słońce dopiero zachodziło, tworząc
majestatyczne barwy na, wciąż utrzymujących się na horyzoncie, chmurach. Zabrałem
się za zdejmowanie pozostałych części garderoby. Nie miałem zamiaru stać i
marznąć, kiedy mogłem wykorzystać ostatnie promienie słońca. Kiedy już zostały
na mnie tylko spodnie, usiadłem na dużym kamieniu i zacząłem przeczesywać włosy
palcami. Po tym wszystkim musiały wyglądać okropnie. Nie musiałem długo czekać
na resztę „drużyny”. Yume wyszła na plażę nieco się chwiejąc. Jej ręce
wyglądały tragicznie. Zupełnie jakby podeptało je coś bardzo ciężkiego i
twardego. Drewno w niektórych miejscach było kompletnie zmiażdżone i wystawał
spod niego metalowy szkielet.
Jednak Mistrz Sasori zawsze musiał mieć wszystko dopracowane
w najmniejszym calu. Nawet coś takiego jak niewidoczny szkielet ramion był
wykonany z niezwykłą precyzją, tak, by do złudzenia przypominał ludzkie kości.
Odróżniał ich od nich jedynie kolor. Ciemna stal.
Kakuzu dzierżył w dłoniach dwa zwoje zamknięte szczelnie w
tubach. Położył je na piasku i sam ściągnął maskę. Dobrze wiedzieć, że nie
tylko ja cieszyłem się z wyjścia na powietrze…
Yume położyła się płasko na ziemi i zamknęła oczy. Musiała
być tym wszystkim zmęczona. Nic dziwnego, gdyby nie ona nie przeszlibyśmy w tej
świątyni nawet dwóch kroków.
Pozwoliliśmy sobie na półgodzinny odpoczynek przed powrotem
do ponurej siedziby. Przez ten czas moje ubrania nieco wyschły, więc mogłem się
ubrać bez większego marudzenia. Ruda przypatrywała się swoim pokiereszowanym
rękom.
Do zapamiętania – nie walić marionetkami Sasoriego w
kamienne ściany, bo mogą się zepsuć.
Kakuzu natomiast oceniał wartość znalezionych zwojów.
- Bardzo ciekawe… - mruknął nagle, odrywając się od zajęcia
i przyciągając tym samym naszą uwagę – Te zwoje są bezwartościowe, ale sama
treść jest wyjątkowo interesująca. Dobrze się składa, nie wrócimy do Lidera z
pustymi rękami.
Dokładnie w momencie, gdy skarbnik z cichym kliknięciem
otworzył tubę na zwój, z lasu znajdującego się za nami wyleciał kunai,
kierujący się prosto na głowę Yume. Dziewczyna, pomimo, że odwrócona tyłem,
złapała go minimalnie przed swoją czaszką.
Natychmiast sięgnąłem ręką do woreczka z gliną. Ktokolwiek
był tak głupi, by nas atakować, długo nie pożyje.
Zwłaszcza, że wybitnie nie miałem nastroju na jakiekolwiek
potyczki.
Bez większego entuzjazmu obróciliśmy się w kierunku, z
którego nadleciał kunai. Doskonale czuć było chakrę tylko jednej osoby.
- Naprawdę jesteś aż tak głupi, by zadzierać z Akatsuki…? –
zapytał Kakuzu utkwiwszy wzrok między dwoma konarami – Wyłaź, szczeniaku. I tak
nie masz z nami szans.
O dziwo, liście pobliskich krzaków zaszeleściły i wyszła zza
nich, faktycznie, tylko jedna osoba. Sądząc po budowie, musiał to być wyjątkowo
młody chłopak. Miał na sobie strój ANBU z Kumogakure, a maska wilka zasłaniała
jego twarz. Długie, kruczoczarne włosy związane miał w wysokiego kucyka.
- Nie przyszedłem zadzierać z Akatsuki – powiedział,
wyciągając z kabury krótką katanę, po czym zwrócił się do rudej – Przyszedłem
cię zabić, Yume.
* - sun to japońska jednostka miary stosowana od XIIw. do
XVIw. 1 sun ma wartość około 3,03cm.