28 czerwca 2012

Rozdział dwunasty


Ród Kin cieszył się ogromną popularnością i szacunkiem wśród mieszkańców Kumogakure, głównie dlatego, że uważany był za rdzenne plemię, dzięki któremu owa wioska w ogóle powstała. Przez setki lat zdążyli się również dorobić ogromnego majątku. Nie dziwne więc, że coraz więcej ludzi podawało się za ich zaginionych potomków.  Oczywiście większość prób podszywania się pod nich spełzła na niczym. Rodowi Kin mieli, bowiem kilka cech wspólnych. Czarne włosy, zielone oczy i jasna cera. Nie posiadali żadnego kekkei genkai, nie byli zbytnio wprawieni w walce. Posiadali jednak jedną, dość istotną zdolność, która pozwoliła wybić im się ponad przeciętnych cywilów.
Był to talent do interesów.
Początkowo produkcją słynnej broni Kin zajmowały się jedna, góra dwie rodziny. Potem jednak zaczęto produkcję na masową skalę, na żądanie samego Raikage. Nie ulegało wątpliwości, że oferowane przez nich produkty są niezwykłe i nie każdy mógł sobie pozwolić na ich zakup. Pozłacane rękojeści mieczy, ręcznie zdobione łuki, kunai i shurikeny wywarzone z niezwykłą precyzją. Wszystko to dawało im sympatię Raikage oraz ogromny dorobek, powiększający się z każdym rokiem.
Jak zapewne łatwo się domyślić, przy produkcji broni najczęściej pracowali mężczyźni, co sprawiało, że dziewczynki nie były zbyt miło widziane w rodzinach. Każdy wolał mieć silnego syna, który mógłby zapracować na utrzymanie rodziny i z dumą prezentowałby herb rodu. Przez lata wszystko układało się świetnie. Kin zyskali szacunek, majątek i stali się popularni w pozostałych wioskach Kraju Błyskawic, a nawet poza jego granicami. Było dobrze, dopóki potomkowi głowy rodu nie urodziły się bliźniaki. Chłopiec i dziewczynka.
Wraz z upływem lat dzieci rosły pod czujnym okiem matki. Ich ojciec, znany wszystkim jako Kinue, od początku nie pałał zbyt wielką miłością do córki, ochrzczonej imieniem Mei. Uważał, że jest słaba, przez sam fakt bycia kobietą. Całą swoją uwagę poświęcał więc synowi. Uczył go walczyć, wytwarzać broń odpowiednią dla każdej ręki, robić interesy.
Nigdy jednak nie nauczył go jak być dobrym człowiekiem.
Chłopiec rósł na mądrego i silnego shinobi, nie znającego pojęcia litość, czy grzeczność. Oczywiste było, że po śmierci ojca przejmie dowództwo nad rodem i zasiądzie na czele rady. Swój szacunek zyskiwał poprzez strach. Jego siostra natomiast, już na zawsze miała pozostać w cieniu idealnego brata, niezauważana przez innych, zapomniana.
Dziesięć lat po narodzinach bliźniaków, w Kumogakure pojawili się obwoźni handlarze, którzy postanowili na starość osadzić się właśnie w tejże wiosce. Nikt nie znał ich prawdziwego nazwiska, nie wiedział skąd byli. Starsze małżeństwo z nastoletnią córką zamieszkało na przedmieściach i żyło z handlu bronią.
Bronią, która stała się konkurencją dla rodu Kin.
Nienawiść dzieląca tak przeciwnych sobie ludzi była wręcz namacalna. Pomimo znacznej przewagi w ilości produkcji, to broń starców cieszyła się większym zainteresowaniem. Nikt tak naprawdę nie wiedział dlaczego. Katany nie były pozłacane, łuki wykonane z prostego drewna, a kunai najzwyklejszej jakości. Było jednak coś, co sprawiało, że ich majątek stale rósł, wprost proporcjonalnie do tego, jak malał majątek rodu Kin.
Konflikt był nieunikniony. Nie można jednak było ot tak zabić handlarzy. Dostali oni bowiem pozwolenie od samego Raikage na osadzenie się, a to oznaczało, że stali się pełnoprawnymi mieszkańcami Kumogakure. Nie w tym leżał jednak największy problem. Staruszkowie może i nie umieli posługiwać się wytwarzaną przez siebie bronią.
Czego nie można było powiedzieć o ich córce.
Młoda, utalentowana, grzeczna i uśmiechnięta zdawała się być kompletnym przeciwieństwem syna Kinue. Wzbudzała także respekt, co nie było często spotykanym zjawiskiem wśród zwykłych handlarzy, którym bądź co bądź była, ze względu na rodziców. Niejednokrotnie widziano ją jak przyglądała się treningom ANBU z ukrycia, jak próbowała naśladować ich ruchy. Nigdy nie używała chakry. Któregoś dnia, sam Killer Bee przyjął ją na trening u swojej grupy rekrutów, a widząc jej potencjał, szkolił ją z nimi przez bardzo długi czas.
Ludzie przypuszczali, że większość czasu spędza z rodzicami, którymi zapewne musiała się opiekować, a także pomagała im przy wytwarzaniu broni. Kiedy jednak już pojawiała się na mieście, zawsze witała innych z uśmiechem. Mówiono o niej Złote Dziecko.
Minęło kilka lat zanim ród Kin zdecydował się na drastyczny krok w celu wyeliminowania swojej konkurencji. Wynajęcie grupy skrytobójców słono ich kosztowało, jednak sądzili, że to pomoże im raz na zawsze pozbyć się niewygodnych handlarzy. Przy okazji, wynajęci zabójcy mieli przeszukać ich dom oraz odkryć powód, dla którego tamci tak szybko zyskali sobie tylu nabywców.
Żaden z trzech shinobi, którzy przekroczyli próg domu handlarzy, nigdy więcej nie wyszedł na zewnątrz. W Kumogakure zaczęły tworzyć się coraz to nowsze i dziwniejsze plotki. Mówiono, że to dziewczynka sama zabiła tych mężczyzn, którzy – według oficjalnej wersji – przyszli tylko na inspekcję broni, obowiązkową u każdego handlarza uzbrojeniem. Chłód względem nastolatki nie sprawił, że uśmiech znikł z jej twarzy. Pomimo szeptów za jej plecami i pogardliwych spojrzeń, wciąż witała się grzecznie. Zdawała się być obojętna na narastającą względem niej wrogość.
Dopóki nie zaczęła ślepnąć.
Zapewne zastanawiasz się, co ta cała historia ma wspólnego z moimi powiązaniami z klanem Uchiha. Zdaję sobie sprawę z tego, że uważasz mnie za wariatkę i bardzo możliwe, iż po tym wszystkim nie będziesz wierzył w ani jedno moje słowo. Niemniej, dobrze by było gdybyś wysłuchał mnie do końca, Deidara.
Świat w oczach dziewczyny robił się coraz mroczniejszy, podobnie jak i ludzkie nastawienie do niej. Powoli, z wesołej i pogodnej osoby zmieniała się w zimną, pozbawioną uczuć shinobi. Wraz z jej zapałem do poznawania nowych technik i doskonalenia się, wzrastało też jej zaangażowanie podczas pomocy rodzicom. Nikt o nic nie pytał, nikt nic nie wiedział.
Minęło piętnaście lat od narodzin bliźniaków, kiedy po raz pierwszy Kinue ogłosił, że jego następcą zostanie jego syn. Nikogo ta informacja nie dziwiła, jednak wzbudzała wiele negatywnych emocji. Nie chodziło już nawet o sposób bycia następcy, ale i o rodzinny majątek. Nie ulegało wątpliwości, że potomek rodu Kin, mimo że był niezwykłym shinobi, nie miał smykałki do interesów.
Zaczęto więc spiskować przeciwko niemu.
Nikt tak naprawdę nie wie, co dokładnie wydarzyło się owej pamiętnej nocy w domu Kinue. Sądzono, że Yuka – rodzony syn i następca głowy rodu Kin – zamordował swojego ojca. Niedługo później powstały spekulacje o rzekomym uczestnictwie jego siostry w całym przedsięwzięciu. Wątpliwe domysły zostały jednak szybko rozwiane przez pojawienie się osoby, która twierdziła, że była przypadkowym świadkiem zdarzenia. Jeden z mieszkańców miał widzieć jak po całym zajściu obca osoba ucieka z domu Kinue.
Pewnie domyślasz się, przeciw komu skierowano oskarżenie. Była przecież tylko jedna osoba podejrzana już o potrójne morderstwo na władzach publicznych Kumogakure.
Nie minęło dużo czasu aż po całej okolicy rozwieszone zostały listy gończe za nastoletnią córką obwoźnych handlarzy, których – oczywiście – deportowano. Dziewczyna zdążyła uciec, zanim zaczęła się na nią nagonka. Skierowała się do Konohagakure mając nadzieję, że tam będzie miała trochę czasu, by zdobyć odpowiednią broń i zmienić wizerunek. W końcu na każdym z plakatów widniała jej podobizna. Wyblakłe oczy i długie włosy w kolorze świeżej krwi.
Owszem, Deidara. Tą dziewczynką byłam ja.
To ja zamordowałam trzech shinobi, którzy przybyli do mojego domu, zabić mi rodziców. To ja poderżnęłam gardło Kinue z ramach zemsty za to, co próbował mi zrobić. Pech jednak chciał, że mój plan cichego zabójstwa spełzł na niczym, ponieważ po wszystkim nakrył mnie Yuka. Ten Yuka, którego poznałeś ostatnio. Ogarnięty furią próbował pozbawić mnie życia, jednak nie udało mu się to z tej prostej przyczyny, że niespodziewanie w pokoju pojawiła się jego siostra i matka.
Zbiegłam do stolicy Kraju Ognia, co nie było takie łatwe, gdy traciło się wzrok. Uczyłam się przyzwyczajać do wyczuwania otoczenia dzięki pozostałym zmysłom, jednak to nie było to samo. Wzrok znaczył dla mnie wszystko. Wiedziałam, że jeśli oślepnę do końca, będę mogła się pożegnać z życiem.
Pierwszej nocy w Konohagakure obudziłam się z potwornym bólem głowy. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale wiedziałam, że mimo panującego w hotelowym pokoju mroku, widziałam wszystko doskonale. O wiele lepiej niż w dzień, gdy jeszcze miałam wzrok.
Gdy zobaczyłam swoje oczy, w których aktywowany był już Miragan, przeraziłam się.
Musisz bowiem wiedzieć, że Lustrzane Oczy to nie tylko kekkei genkai. Dla mnie było to przekleństwo, skreślające mnie raz na zawsze z listy zwyczajnych shinobi. Już wtedy wiedziałam, że wszystkie moje marzenia o dołączeniu do oddziału ANBU znikły jak mydlane bańki. Moje nowe oczy były dla mnie prawdziwą ciekawostką. Nikt nigdy nie pofatygował się, by mi o nich opowiedzieć. Możliwe, że nie wiedzieli, jednak miałam podstawy, by sądzić, że moja rodzina celowo zataiła te informacje.
Nie jestem w stanie sobie dokładnie przypomnieć, co właściwie mną kierowało, gdy udałam się do dzielnicy Uchiha. Pamiętam jednak, że spotkałam wtedy kogoś, kto miał już na zawsze zmienić moje życie.
Był środek nocy, wszystkie ulice zdawały się być opuszczone. Przeskoczyłam przez główną bramę oddzielającą dzielnicę Uchiha od reszty miasta. Szłam dokładnie tą samą drogą, którą szliśmy ostatnio. Wtedy jednak wszystko wyglądało inaczej. Pomimo ogólnie panującego wrażenia pustki, widać było, że za każdym rogiem czaiło się życie. Ludzie spali bezpiecznie w swoich domach, nieświadomi, że ktoś z tak daleka gubił się między ich domami.
Madara Uchiha siedział, jakby nigdy nic, na murku oddzielającym pole treningowe z główną ulicą. Nie wiedziałam wtedy, kim był, ani dlaczego nie przestraszył się mojego spojrzenia.
Instynktownie jednak czułam, że to właśnie jemu będę musiała zaufać.
Gdy teraz o tym myślę, wiem, że to on mnie do siebie sprowadził. Wszystko, co się wtedy działo było częścią jego planu, o którym ja – naiwne, przerażone dziecko – pojęcia mieć nie mogłam.
Powiedział mi wtedy, że nie mam powodu, by się bać, że jest tutaj, by mi pomóc. Oczywiście w to uwierzyłam. Pozwoliłam się zaprowadzić poza granice miasta. Tam też oświadczył mi, że doznałam wielkiego zaszczytu posiadania Miraganu. Nie użył jednak tej nazwy.
Oczy Potępionych.
Tak, w ten właśnie sposób nazwał moje kekkei genkai. Jest to bardzo adekwatna nazwa, swoją drogą.
Trenował mnie przez dokładnie miesiąc. Trzydzieści dni codziennych treningów, by umieć perfekcyjnie posługiwać się białą bronią. Trzydzieści dni, by przyzwyczaić się do światła w nocy, a ciemności w dzień. Pokazywał mi przeróżne zwoje, kazał je czytać bardzo uważnie. Wiele z nich zawierało śladowe wzmianki o moich oczach. Te bardziej ciekawsze jednak, zawierały tajemnice, o które mogliby się bić sami Kage. Słuchałam go, choć nie wiedziałam dokładnie, kim był. Nazywałam go po prostu Madara-sama. Z jakiegoś powodu nie wiedziałam o tym, że osoba ta powinna już od wielu lat nie żyć. On sam też nigdy nie mówił o sobie więcej, niż to konieczne.
A ja nie pytałam.
Wystarczyło mi to, że dawał mi tymczasowe schronienie i pomagał przetrwać w trudnym świecie shinobi. Bił mnie i torturował, by nauczyć odporności na ból fizyczny. Na moich oczach zabijał przypadkowych ludzi, bym wyzbyła się sumienia. Trzeba przyznać, że efekty jego szkoleń były zaskakująco dobre i przychodziły wyjątkowo szybko. To właśnie on nauczył mnie wykorzystywać maksymalnie możliwości mojego organizmu, bez potrzeby snu. Wyjaśnił mi, kiedy mogę aktywować oczy, a kiedy nie. To ja panowałam nad nimi, a nie one nade mną.
Stałam się jego dziełem, jego tworem. Zatraciłam swoją osobowość. Nie pamiętałam już, kim byłam wcześniej, nie pamiętałam o rodzinie, o wiosce, w której się wychowałam. Istniał dla mnie tylko okrutny świat – przepełniony bólem i wzajemną nienawiścią. Stałam się zwierzęciem, gotowym zabić, byle tylko uszczęśliwić swojego pana. Madara miał dryg do kierowania ludzkimi umysłami. Owinął mnie wokół palca, a ja nie byłam zdolna mu się przeciwstawić. Być może przez wyjątkowo potężną aurę, którą zwykł się otaczać.
Dopiero po miesiącu wróciłam do dzielnicy Uchiha, gdzie po raz pierwszy go spotkałam. Madara zniknął, jak ślad pozostawiony na piasku, zmyty przez morze. Miejsce, w którym trenowaliśmy zdawało się nigdy nie istnieć. Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie oszalałam i jego osoba nie istniała tylko w mojej wyobraźni. Bez kogoś u boku zaczynałam się gubić. Obiecałam sobie jednak, że nie zapomnę tego, czego mnie nauczył. Noce spędzałam poza wioską, starając się trenować, dni natomiast mijały mi na podróżach do bliższych wiosek. Czasem wracałam do dzielnicy Uchiha, mając nadzieję, że znów go spotkam.
Wtedy poznałam Itachiego. Nie widziałam go w chwili, gdy po raz pierwszy usłyszałam jego głos. Nasze spotkanie zainicjował czysty przypadek. Mimo to, nie byłam w stanie o nim zapomnieć przez cały następny dzień. I kolejny, i następny również.
Do jego domu włamałam się czwartej nocy miesiąca. Jego twarz zobaczyłam dopiero po długich czterech dniach. Miałam wtedy piętnaście lat. Oczywiście wyczuł mnie jeszcze zanim dostałam się przez okno. Zdawał się na mnie czekać. Rozmawialiśmy całą noc, nie zdradzając o sobie nic, poza imieniem. Tamta noc była pierwszą i ostatnią, kiedy poczułam, że mogę być komuś potrzebna i mimo wszystko, lubiana.
Spotykaliśmy się długo. Poznałam jego rodzinę i młodszego braciszka. Wszyscy jego krewni traktowali mnie jakbym była jedną z nich. Nie obchodziło ich to, że nie znali mojej przeszłości ani pochodzenia. Dla nich byłam częścią rodziny. Nigdy nie zapomnę uczucia, gdy trzymałam małego Sasuke na rękach, a on patrzył się na mnie tymi ogromnymi oczami. Żałuję, że nie mogłam tego widzieć. Itachi był dla niego całym światem, jak słońce, niezbędne do życia.
Tamtej nocy kochaliśmy się długo i namiętnie w jego sypialni, starając się nie zbudzić żadnego z domowników.
Następnego dnia w Konohagakure rozpoczęły się masowe rewizje. ANBU przeszukiwali wszystkie domy w poszukiwaniu nastoletniej dziewczyny, która z zimną krwią dopuściła się aż czterech zabójstw. Wieści o mnie dotarły aż z Kumogakure. Musiałam znów uciekać.
Gdy jednak powiedziałam Itachiemu o tym, co się dzieje, a także skłamałam, że wszystkie ciążące na mnie zarzuty nie są prawdziwe, zdecydował się pomóc mi schronić na czas rewizji. W piwnicy ukrytej pod podłogą przesiedziałam trzy dni. W tym czasie zdążyłam przeczytać większość z ukrytych tam zwojów i zorientować się, że niektóre z nich już kiedyś poznałam. Studiowałam je, bowiem pod czujnym okiem Madary.
Gdy w końcu mogłam wyjść i ponownie poczuć na skórze światło dzienne, Itachi oświadczył, że powinnam stąd jak najszybciej uciekać. Nie pytałam o nic, wierząc, że ma w tym jakiś cel.
Owszem, miał. Jego cel był większy niż cokolwiek, co mogłam sobie wyobrazić.
Dwa dni później miała miejsce masakra klanu Uchiha dokonana przez Itachiego i, jak się później dowiedziałam, Madarę.
Na bardzo długi czas straciłam jakikolwiek kontakt z młodszym Uchihą. Zaś osoba, która to wszystko ukartowała pojawiała się w moim życiu wyjątkowo często. Nawet pomimo tego, co zrobił jedynej osobie, którą kiedykolwiek pokochałam, nie zdołałam go znienawidzić. Nadal pozostawałam bezwładną marionetką w jego rękach. Dopiero wtedy dowiedziałam się, kim był i dlaczego nigdy nie pojawiał się w żadnej wiosce.
Nienawidziłam siebie za własną naiwność.
Odeszłam z Konohagakure na bardzo długo, chcąc uciec od niego i przy okazji dowiedzieć się, co się dzieje z Itachim.
Sunagakure zdawała się być miejscem wyjętym z upływającego czasu. Pustynia otaczająca stolicę Kraju Wiatru zmieniała się codziennie, jednak miasto pozostawało wiecznie takie samo. Na szczęście okazało się, że tam nie dotarły informacje o moich pierwszych morderstwach. Albo dotarły, ale nikt nie chciał się przejmować czymś, co miało miejsce blisko dwa lata temu.
Zajmowałam się mordowaniem na zlecenie. Ludzie płacili bardzo dużo, by tylko pozbyć się tych, którzy byli dla nich niewygodni. O ironio, robiłam to, przez co rozpoczął się ten cały koszmar. Nigdy jednak nie skrzywdziłam nikogo, kto nie byłby tego wart. Wszyscy zamordowani przeze mnie ludzie musieli być co najmniej złodziejami. Nie miałabym odwagi podnieść ręki na niewinnego cywila.
O Itachim słuch zaginął, podobnie jak o Madarze. Nie chciałam wracać do przeszłości, więc nie dociekałam tego, co się z nimi stało. Krążyły plotki o rzekomej śmierci zabójcy klanu Uchiha. Ja jednak wiedziałam, że on nie dałby się zabić. Był na to zbyt silny.
Przez ostatnie tygodnie lata doskonale wiedziałam, że zbliża się koniec mojego dotychczasowego życia, chociaż nie miałam pojęcia o tym, jak dramatyczne będzie otwarcie nowego rozdziału.
Kiedy usłyszałam o tym, że Sasuke pragnie zemścić się na bracie, postanowiłam przybyć do Konohagakure i wszystko mu wyjaśnić. Mimo że moja młodzieńcza miłość do Itachiego już dawno minęła, nie chciałam, by zginął z powodu pomyłki. Byłam, bowiem jedną z dwóch osób znających całą prawdę o tym, co miało miejsce tamtej straszliwej nocy.
Gdy tylko dotarłam do granic Kraju Ognia, zostałam schwytana przez oddział ANBU. Nie spodziewałam się ataku, pewna, że cała sprawa została już zapomniana. Obudziłam się w konoszańskim oddziale przesłuchań w gabinecie niejakiego Ibikiego Morino. Postawiono mi zarzut zamordowania trzydziestu dwóch osób, w tym najważniejszą osobę rodu Kin, będącego nadal czołową dynastią Kumogakure. Bardzo zdziwił mnie fakt, którego dowiedziałam się przez przypadek. Obecną głową rodu nie był Yuka, lecz ktoś zupełnie inny. Nie dane mi było się jednak dowiedzieć, co się stało z pragnącym zemsty potomkiem Kinue.
Torturowano mnie przez blisko trzy tygodnie. W tym czasie zdążyłam się zorientować, że odporność, której nauczył mnie Madara bardzo się przydaje. Wiedziałam, że bez jego treningów nie przeżyłabym tygodnia i zginęła z wycieńczenia. Wszystkie ciosy przyjmowałam z kamienną twarzą, nie pokazując po sobie cierpienia nawet drgnięciem powieki. Dopiero po trzech tygodniach nieustającego bólu orzeczono, że wszystkie zarzuty są prawdziwe i należy mi się kara śmierci.
Pocięto moje ręce tak, bym już nigdy nie była w stanie nikogo nimi zabić, a potem porzucono mnie na pustyni gdzieś w Kraju Wiatru, bym tam wykrwawiła się na śmierć samotnie. Tak, jak na to zasługiwałam.
Leżałam na piasku błagając o śmierć, która najwidoczniej również o mnie zapomniała. Podobnie jak wszyscy inni. Palące słońce parzyło mi skórę w dzień, zaś nocą chłód przenikał każdą komórkę mojego ciała. Czułam piasek dostający się do otwartych ran, które wcale nie miały zamiaru się zagoić. Wielokrotnie próbowałam wstać i na kolanach dojść chociażby do jakiegoś pojedynczego, uschniętego drzewka. Umierałam powoli, myślami będąc w miejscach, gdzie miałam okazję być szczęśliwa. O dziwo, zaliczyły się do nich również treningi z Madarą. Ani razu nie udało mi się zasnąć.
Po wielu, wielu godzinach nieustającego cierpienia, na horyzoncie pojawiło się moje wybawienie. Oczywiście, jak to w życiu bywa, zwykle wybawienie, jakie otrzymujemy okazuje się być jedynie kartą przetargową do dalszych problemów.
Mistrz Sasori miał wtedy nie więcej niż siedemnaście lat i prawdziwe, ludzkie ciało. Z nieznanych mi powodów, ulitował się nade mną i zabrał mnie do Sunagakure. Na szczęście nocą nie wzbudzaliśmy żadnych podejrzeń.
Ramiona, które mi zamontował okazały się być o wiele silniejsze, niż moje ludzkie ręce, których nie udało się odratować. Nigdy nie uczył mnie swojego fachu, jednak pozwalał patrzeć na swoje coraz to nowsze dzieła. Całe dnie w jego pracowni panowała cisza. Ku swojemu własnemu zdziwieniu zauważyłam, że nie tylko ramiona były we mnie czymś nowym.
Uczucie, które swojego czasu żywiłam do Itachiego, teraz wydawało mi się być nudne, banalne i nieistniejące. Moje ciało stało się całkowicie odporne na ból, a nawet go polubiło. Moja cicha i całkowicie podporządkowana obecność w pracowni Mistrza zdawała się mu w ogóle nie przeszkadzać. Zdarzały się momenty, gdy coś do mnie mówił. I nie były to zwykłe polecenia, lecz naturalne stwierdzenia typu „noc będzie chłodna”, albo „niedługo wrócę”. To oznaczało, że przestałam być dla niego kimś obcym. Na początku naszej znajomości, bowiem, jedynie milczał. Nigdy nie zapytał mnie, co właściwie się stało, że wylądowałam w takim stanie na pustyni, a ja nie chciałam mówić.
Lata mijały w ciszy wśród zapachu świeżego drewna, krwi i nocnego powietrza.
Madara ponownie pojawił się w moim życiu, gdy miałam osiemnaście lat. Wtedy też widziałam go po raz ostatni.
Nasze ostatnie spotkanie postanowił przypieczętować czymś, co zmieniło mnie w kogoś, kim jestem teraz. W kogoś, kto nie do końca panuje nad sobą i swoimi myślami, kto przestał odróżniać rzeczywistość od fikcji, kto nauczył się żyć tak, jakby otaczający świat był tylko złudzeniem.
W osobę niezrównoważoną psychicznie.
Madara Uchiha użył na mnie Sharingan, jednocześnie zmuszając do aktywowania Miraganu.
Ból, który czułam konając na pustyni był niczym w porównaniu z bólem, który poczułam po dokładnym obejrzeniu tego, co stało się owej pamiętnej nocy w dzielnicy Uchiha. Widziałam po kolei śmierć jedynych ludzi, którzy się ode mnie nie odwrócili, czułam ból Itachiego i chorą satysfakcję Madary. Widziałam, czułam, płakałam, krzyczałam. Zrozumiałam, na czym polegało przekleństwo tych oczu. Są mroczne zakamarki ludzkich umysłów, których nikt nie powinien widzieć. A Miragan odsłaniał przede mną całą prawdę. Kazał mi na to patrzeć do końca, największy cios zostawiając na finał. Nienawiść, którą poczuł Sasuke w momencie, gdy ujrzał śmierć własnych rodziców, uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Nienawiść jego i wszystkich mieszkańców Kumogakure, rodu Kin, konoszan…
Przez następne kilka tygodni nie ruszyłam się z pracowni Mistrza. Wygonił mnie z niej dopiero po tygodniu, twierdząc, że oszaleję wśród czterech ścian. Zapewne miał rację. Przechadzałam się pustymi ulicami Sunagakure mając nad głową bezkresne niebo usiane gwiazdami. Wtedy po raz pierwszy poczułam jak bardzo byłam sama. Jak mało znaczyłam.
Przez całe swoje życie nigdy nikomu nie pomogłam, sama wymagając akceptacji i wsparcia. Chciałam być kimś, kogo można pokochać za samo istnienie i tak też się czułam przy Itachim. Nie wiedziałam czy podzielał moje uczucia. Zdawałam sobie sprawę z tego, że już nigdy więcej nikt nie zaakceptuje mnie bezinteresownie. A ja mimo wszystko nie chciałam zniknąć, nie zaistniawszy na kartach historii.
Nie chciałam przepaść samotna, jak żyłam.
Dlatego postanowiłam zrobić coś, co już na zawsze miało pozostać zapamiętane. Coś, co pozwoli mi stać się kimś wielkim. By po mojej śmierci, me imię utkwiło na ustach wszystkich tych, którzy tak bardzo mnie nienawidzili. Chciałam być kimś, nie ważne za jaką cenę.
Pragnęłam zrobić to samo, co uczynił Madara.
Dlatego też zajęłam się zabijaniem wszystkich tych, którzy na to zasługiwali. Mordercy, gwałciciele, sadyści. Wszyscy ci ludzie byli przeze mnie eliminowani. Pragnęłam oczyścić świat z bólu, którego w moim życiu było tak dużo, z cierpienia i nienawiści. Nigdy jednak nie posunęłam się do tego, by torturować kogoś przed śmiercią. Zabijałam szybko, wyrywając serca, co już raz miałeś okazję zobaczyć. We wszystkich krajach zrobiło się o mnie głośno, wtedy też moje imię zostało zapisane w Księdze Bingo. Mimo tego, co robiłam nikt nie pochwalał moich czynów. Byłam tylko mordercą, obierającym sobie za cel przypadkowe osoby. Nikt nie interesował się tym, kim w rzeczywistości byli ci ludzie.
Wielokrotnie pragnęłam odwiedzić rodziców, by chociaż sprawdzić jak im się powodzi. Mistrz Sasori za każdym razem odwodził mnie od tego pomysłu. Sam nie interesował się tym, co robiłam ze swoim życiem, pod warunkiem, że wracałam co najmniej raz na tydzień do pracowni i pozwalałam mu testować na sobie coraz to nowsze trucizny. Ból stał się moim przyjacielem, nieodłącznym elementem mojego życia. Nie przeszkadzało mi to, co robił. Zaczęłam podzielać pogląd mojego mistrza, a nawet pomagać mu w jego rozpowszechnianiu. Zdobywałam mnóstwo informacji i co ciekawsze przekazywałam jemu. Zwykle mijały trzy dni, bym zobaczyła osobę, o której mu mówiłam, na stole w pracowni, gdy przerabiał ją na jedną z marionetek do swojej kolekcji.
Propozycja wstąpienia do Akatsuki dotarła do nas z ust samego Paina. Mistrz Sasori zgodził się do nich przyłączyć, jednak oferta ta nie dotyczyła mnie. Długo negocjowałam z Liderem, opowiadając mu o sobie i swoich planach, by pozwolił mi wstąpić w szeregi swojej organizacji. Nie zamierzał się ot tak zgodzić.
Odpowiedź dostałam dopiero po tygodniu czekania samotnie w Sunagakure. Zgodził się mnie przyjąć, pod warunkiem, że będę cały czas pracować w terenie. Miałam zdobywać pieniądze za morderstwa i część z nich przekazywać Akatsuki. Oni zaś mieli zapewnić mi – w miarę możliwości – bezpieczeństwo. Układ wydawał się być dobry; mogłam połączyć swoje dotychczasowe zajęcie z korzyścią zarówno dla mnie, jak i dla nich.
Wszystko szło całkiem dobrze, dopóki po raz pierwszy nie przybyłam do siedziby, by oddać część pieniędzy. Tego pochmurnego, deszczowego dnia po raz pierwszy spotkałam na swojej drodze Orochimaru i już wiedziałam, że ta znajomość nie skończy się dobrze dla żadnej ze stron. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas rozliczania się z panem Kakuzu, gabinet Lidera odwiedził nikt inny jak Itachi Uchiha, którego już prawie udało mi się zapomnieć.
Nie zdziwił mnie chłód, jakim mnie darzył. Opowiedziałam mu o wszystkim, od początku do końca, a on słuchał mnie ze stoickim spokojem. Nie był zaskoczony, gdy powiedziałam mu o planowanej zemście Sasuke. Zaś Orochimaru, który, jak się potem dowiedziałam, podsłuchał naszą rozmowę, był tym faktem bardzo zainteresowany.
Niedługo potem sannin opuścił szeregi Akatsuki.
Nie mogę zdradzić tego, co było potem. Wiedz jednak, że od prawowitego lidera otrzymałam wyjątkowo trudną misję, którą miałam pogodzić ze swoimi dotychczasowymi zadaniami, nie zaniedbując ich. Miałam pilnować, by Sasuke nie trafił w łapy Orochimaru.
Tymczasem dotarły do mnie wieści o rzekomym tajemniczym shinobi Kumogakure, który za cel upatrzył sobie uśmiercenie mnie. Od razu domyśliłam się, że był to Yuka, ogarnięty chęcią zemsty za zabójstwo jego ojca. Wiedziałam, że był on naprawdę dobry w sztukach walki, jednak wolałam się łudzić, iż nie jest w stanie mnie pokonać.
Zamiast stawić mu czoła w honorowym pojedynku, tymczasowo postanowiłam pozostać dla niego nieuchwytna. Miałam w końcu misję do wykonania.
Jak zapewne wiesz, nie udało mi się uchronić młodego Uchiha przez łapami Orochimaru. Przyszło mi walczyć z sanninem i śmiało mogę stwierdzić, że nigdy nie miałam przed sobą trudniejszego przeciwnika. Nie zamierzałam nigdy więcej wdawać się z nim w jakiekolwiek bitwy, ponieważ ich wynik od razu byłby przesądzony.
Podczas starcia z nim dowiedziałam się, że Sasuke w dalszym ciągu opętany jest chęcią zemsty na starszym bracie. Jego siła rosła i stopniowo stawał się przeciwnikiem godnym samego sannina. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdybym tylko dotarła do Konohagakure te kilka lat temu, kiedy straciłam ręce. Teraz jednak nie mogłam zrobić nic więcej, by uchronić Itachiego przed zbliżającą się nieuchronnie walką dwóch najmłodszych z rodu Uchiha.
Nie zależało mi na Itachim tak, jak kiedyś, jednak czułam się w obowiązku, by zrobić wszystko co w mojej mocy, by do owej walki nie doszło. Nie rozumiałam dlaczego chciałam go nadal chronić. Nie znaczyliśmy dla siebie kompletnie nic. Jedynym wyjściem, dzięki któremu mógłby on pozostać przy życiu jak najdłużej i znienawidziłby mnie zarazem, było uśmiercenie Sasuke.
I tego zadania też się podjęłam.
Okazało się, że odnalezienie go nie będzie wcale takie łatwe, jak przypuszczałam. Problemem było moje nazwisko zapisane w Księdze Bingo i czyhający na mnie na każdym kroku shinobi.
Największym błędem, jaki popełniłam nie był sam fakt ścigania go. Zapewne gdybym nie zdradziła swojego planu prawowitemu liderowi Akatsuki, miałabym szansę na jego powodzenie.
Na wiele miesięcy zostałam wygnana z Akatsuki, jednak pieniądze miałam oddawać im nadal. Gdy raz wstąpi się w te szeregi, nie ma odwrotu. Nie miałam więc możliwości, by wycofać się z kontraktu.
Wielokrotnie słyszałam o poczynaniach Yuki w celu znalezienia mnie. Czasem zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby dać się mu zabić. Do Akatsuki tymczasowo nie miałam prawa wstępu, a domyślasz się, że o jakichkolwiek przyjaciołach nie było mowy. Po raz kolejny zostałam sama. Mistrz Sasori, gdy wreszcie zyskał spokój, przestał się mną przejmować. Nigdy jednak nie pozwolił mi od siebie permanentnie odejść. Byłam mu potrzebna. W końcu stałam się częścią jego kolekcji, najwspanialszym i zarazem najsłabszym dziełem. Ludzką marionetką posiadającą własną wolę, jednak bezsprzecznie mu oddaną. Łączą nas niewidzialne więzi mistrza i jego dzieła.
Nie spotkałam nikogo z Akatsuki przez sześć długich miesięcy. Tyle wystarczyło, by większość o mnie zapomniała, a jedynym dowodem mojej dalszej egzystencji były przysyłane przez jastrzębie pieniądze. Właśnie w okresie mojego zawieszenia dołączyłeś do Akatsuki.
Podczas pobytu w Sunagakure, gdzie zamordowałam pewnego bardzo bogatego mężczyznę, zarabiającego głównie na zmuszaniu młodych kunoichi do prostytucji, natknęłam się na ciebie. Wierz mi, albo nie, ale wkradłam się do pokoju, w którym po raz pierwszy się spotkaliśmy, zaraz po wyrwaniu serca temu staremu dziadowi.
Resztę historii już znasz. Pamiętaj jednak, że jej finał ma się dopiero rozpocząć.
I, tak jak obiecałam to sobie wiele lat temu, będzie to finał godny Kage. Taki, by wszyscy mnie zapamiętali.
Już na całą wieczność.