3 lipca 2012

Rozdział siódmy

Wpatrywałem się w Tobiego z nieukrywaną niechęcią. Mimo, że cały czas sprawiałem wrażenie takiego, który uważnie słucha Konan rozdzielającej misje na najbliższy miesiąc, mój wzrok wciąż utkwiony był w pomarańczowej masce. Jak nigdy wcześniej, zapragnąłem dowiedzieć się, co takiego się za nią kryje. Od pierwszej chwili, gdy zobaczyłem Tobiego, wiedziałem, że coś musi z nim być nie tak. Z pewnością chodziło o jego beztroskie zachowanie. Nigdy w życiu nie pomyślałbym nawet, że ktoś taki mógłby skrzywdzić muchę. Mimo to, jakimś sposobem jednak znalazł się w tej organizacji…
Popatrzyłem na Konan. W końcu wypadałoby wiedzieć, czy niedługo nie zostanę wysłany na przykład na pustynię, żeby odnaleźć jakiś ważny zaginiony zwój, czy coś w tym guście. Pomimo dużej podzielności uwagi, ciężko mi było skupić myśli jednocześnie nad psychiką Tobiego i na swoich przyszłych zadaniach.
Postanowiłem nikomu nie mówić o tym, co zobaczyłem, czy też raczej usłyszałem, ostatniego wieczoru. W końcu nie wiadomo jak by na to zareagowali. Jakby nie patrzeć, byłem z nich wszystkich najmłodszy i dość często zdarzały się sytuacje, że bywałem brutalnie spychany na dalszy plan, tylko ze względu na swój wiek. Osobiście uważałem to za idiotyzm. W moim przekonaniu, ilość przeżytych wiosen, była tylko umownym podziałem. Jakby nie patrzeć, prawdziwą inteligencję zdobywa się dzięki własnym doświadczeniom, a ja całkiem sporo już przeszedłem.
Głos Konan od zawsze wydawał mi się być dziwny. Przepełniony głębokim smutkiem, skrywanym pod maską pozornej obojętności na wszystko i wszystkich. Niewątpliwie, wszyscy tutaj nosili takie maski. Nie każdy przecież dobrowolnie zostaje mordercą. W życiu każdego z nas wydarzyło się coś, co na tę decyzję wpłynęło. Oczywiście nikt nie wnikał w przeżycia pozostałych. Dla każdego liczyło się tylko i wyłącznie jego własne istnienie. Od dawna byłem ciekaw, co takiego spotkało błękitnowłosą Anielicę Paina, że stała się taka jak my wszyscy. Zimna i bezwzględna.
- I ostatnia misja – mruknęła; domyśliłem się, że zadanie to będzie należało do mnie, ponieważ nie usłyszałem wcześniej swojego nazwiska – Kakuzu. Zabierzesz ze sobą Yume i udacie się w okolice Kraju Ognia. Ostatnio Zetsu natknął się na coś, co przypomina opuszczoną świątynię. Twierdzi, że można tam znaleźć sporo wartościowych przedmiotów, Kakuzu, ocenisz ich wartość, a Yume wprowadzi cię do środka, ponieważ panują tam egipskie ciemności. Hidan… - tu popatrzyła na Jashinistę z niechęcią – Tym razem, wyjątkowo, zostajesz tutaj. Lider stwierdził, że nie będziesz im tam potrzebny, a nawet możesz przeszkadzać.
Już widziałem jak otwiera usta z zamiarem wykrzyczenia swoich protestów, ale Konan zamknęła niewielką teczkę z rozkładem misji, jednym gwałtownym ruchem.
Może i była jedyną kobietą (przynajmniej do teraz) wśród bandy mężczyzn, ale swoją osobą wzbudzała równie wielki respekt co, nie przymierzając, Pain. Niewątpliwie jej słowa były niepodważalne, a ona sama nietykalna. Zawdzięczała to swoim specjalnym względom u Lidera. Aż strach pomyśleć co stałoby się ze śmiałkiem, który spróbowałby podnieść rękę na jego ulubienicę, czy chociażby jej się sprzeciwić… Śmierć z pewnością byłaby długa i wyjątkowo bolesna.
- A ja? – zapytałem cicho, wiedząc doskonale, że Mistrz Sasori nie kiwnie palcem, by dowiedzieć się, dlaczego tylko nam nie przydzielono misji.
Konan spojrzała na mnie spod wachlarza ciemnych rzęs, starannie pomalowanych tuszem. Z tego punktu widzenia jej oczy zdawałby się być złote.
- Ty, Deidara, masz wolny tydzień. Wykorzystaj go dobrze, bo następny będzie zawalony robotą – powiedziała, po czym wyszła z kuchni nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.
Wszyscy zebrani rozeszli się do siebie. Próbowałem odnaleźć wzrokiem Tobiego, ale zniknął najpewniej jeszcze zanim Konan skończyła mówić.
Wyszedłem za Sasorim, mijając się w progu z Uchihą. Nie zwrócił na mnie uwagi, ale na idącą za mną Yume – jak najbardziej. Dziewczyna skłoniła się przed nim nisko, po czym szybko do mnie podeszła, najwidoczniej nie chcąc zostawać w tyle.

Mistrz Sasori kończył właśnie przykręcać niewielką śrubkę do okolic łokcia Yume. Dziewczyna siedziała spokojnie, wpatrując się z zainteresowaniem w poczynania swojego mistrza. Mnie to najzwyczajniej w świecie nudziło. Bo przecież co było ciekawego w naprawianiu drewnianego ramienia? Hidan uszkodził je nieco swoją kosą, dlatego Sasori musiał wymienić dość sporo części, a na koniec wszystko ładnie posmarować substancją własnej roboty, która rzekomo chroniła drewno.
- Gotowe – powiedział cicho, odkładając niewielki śrubokręt na biurko – Ale na przyszłość postaraj się uważać, nie będę ci poświęcał każdej wolnej chwili.
- Dziękuję – ruda wstała i podeszła do ściany, o którą oparte stały jej dwie katany.
Wzięła jedną i schowała do kabury przymocowanej do paska.
- Aha, jeszcze jedno, Mistrzu… - odwróciła się do niego powoli – Pamiętam, że swojego czasu współpracował pan z Orochimaru. Jednakże, skoro opuścił on Brzask, informacje dotyczące go nie są już aż tak tajne, prawda?
Sasori przytaknął niepewnie, najwidoczniej domyślając się do czego Yume zmierza.
- Kiedy wrócę, mógłby pan zdradzić mi kilka jego tajemnic? Na jakieś na pewno się pan natknął podczas lat współpracy…
- Po co jest ci to niby potrzebne? – zapytał tonem chłodniejszym niż zwykle, zupełnie jakby chciał ją zniechęcić do dalszego mówienia.
Sięgnęła do jednej z mniejszych kieszonek w spodniach i wyciągnęła z niej kartkę złożoną niedbale na kilka mniejszych części. Podała ją Sasoriemu, a ten mozolnymi ruchami ją otworzył. Podszedłem do niego i niby to od niechcenia zajrzałem mu przez ramię, żeby dowiedzieć się co zawiera ów świstek. Jakież było moje zdziwienie, gdy pognieciona kartka okazała się listem gończym za Orochimaru.
Niedorzeczne. Tylko skończony głupiec zdobył by się na to, by poszukiwać jednego z Trzech Senninów w dodatku w tak „otwarty” sposób. Z pewnością wiele instytucji dużo by dało za jego głowę, ale nikt nie był tak wielkim kretynem, by mówić o tym otwarcie.
W końcu nigdy nie wiadomo gdzie jeszcze Orochimaru może mieć wtyki…
W przypływie olśnienia popatrzyłem na Yume.
Nie, nie możliwe…
- Znam miejsce, w którym oferują za jego głowę naprawdę ogromną sumę – odparła -  Tak wielką, że moglibyście za nią pławić się w luksusach do końca waszych dni. Od blisko roku szykuję się do wniknięcia w szeregi Otogakure, ale na nic mi się to zda, jeśli i tak Orochimaru pozostanie dla mnie nieuchwytny. Mam już bardzo dobry plan, potrzeba mi jedynie informacji na temat celu. Jakieś jego tajemnice, słabości… Pomożesz, Mistrzu?
Lalkarz nie spuszczał z niej wzroku. Cały czas milczał, dokładnie analizując jej słowa. W końcu zdenerwowała mnie ta ogólnie panująca cisza i postanowiłem powiedzieć na głos to, co każdemu z nas zapewne chodziło po głowie.
- Zginiesz.
Dziewczyna kompletnie mnie zignorowała i dalej oczekiwała na odpowiedź swojego mistrza.
Po raz kolejny poczułem się niepotrzebny, kompletnie zbędny wśród całego tego syfu. Jakbym wcale nie istniał, jakby moje życie ani słowa nie miały znaczenia.
Tego moja dusza artysty nienawidziła jak niczego innego na tym świecie…
Jednym krokiem znalazłem się przy niej i mocno szarpnąłem ją za włosy odwracając tym samym jej głowę w moim kierunku.
- Patrz na mnie jak do ciebie mówię – warknąłem – Jeśli nie będziesz umiała zachować się jak trzeba w naszym gronie, zginiesz szybciej niż przypuszczasz. Żadne z nas nienawidzi takiego traktowania. Rozumiemy się?
Para intensywnie czarnych oczu wpatrzonych w moje usta, z bliska zdawała się być jeszcze większa niż normalnie. Zacząłem się zastanawiać jakiego koloru były zanim uaktywniło się jej kekkei genkai. Może zielone? Tak, pasowałby ten kolor do jej włosów…
- Zostaw ją, Deidara – spokojny głos Sasoriego podziałał na mnie jak kubeł zimnej wody; puściłem ją – To jest nasza sprawa, nie powinieneś się wtrącać.
Prychnąłem.
- Ignoruje mnie, a robiąc to jednocześnie mnie obraża! Może pan owszem, ale ja nie pozwalam sobie na takie traktowanie!
- Uspokój się, dzieciaku – warknął – I nie podnoś na mnie głosu.
Zacisnąłem zęby. Miałem powoli dość tego miejsca, tego, jak mnie traktują.
Wyszedłem z pokoiku głośno trzaskając płytą, która służyła nam za drzwi i która chwilę po moim odejściu osunęła się na kamienną podłogę.

Biegłem przez las targany uczuciami. Nie było wątpliwości, że podjęta przeze mnie decyzja do najmądrzejszych nie należała. Oczywiście, znając życie wszystko mi się upiecze, a Lider nigdy się nie dowie o moim małym wybryku. Wszystko zależało jednak od tego, czy moja misja się powiedzie, czy też nie.
Yume była osobą, która w najmniejszym nawet stopniu nie wzbudzała mojego zaufania. Nie chodziło tutaj już nawet o jej niepoczytalność. Było w niej coś, co kazało mi sądzić, że z tą dziewczyną musi być coś nie tak. Możliwe, że działała na dwa fronty. Albo zwyczajnie miała dużo własnych sekretów, o których miałem się nigdy nie dowiedzieć.
I to właśnie wzbudziło moje zainteresowanie.
Gdy tylko wyszedłem z pokoju stwierdziłem, że nie mogę tego ot tak zostawić. W końcu, jakby nie patrzeć, dobro Akatsuki zależało teraz ode mnie. Wszyscy inni bezgranicznie jej wierzyli, tylko ja (no i może Hidan) miałem co do niej wątpliwości. Bardzo prawdopodobne było też to, że się zwyczajnie mylę. Owszem, przyznaję, istniała opcja, że zwyczajnie nie miałem racji.
Jednakże coś kazało mi wyruszyć za nią i Kakuzu i obserwować ich z ukrycia podczas ich pierwszej wspólnej misji.
Ciemne chmury zbierające się na horyzoncie świadczyły o rychłym pojawieniu się deszczu, a sądząc po dusznym powietrzu – również i burzy. Trzymałem się z dala od śledzonej przeze mnie dwójki, o co najmniej dziesięć metrów. Z takiej odległości byłem w stanie jako tako wyczuć ich chakrę, jednocześnie nie narażając się na zdemaskowanie. Na niebie robiło się coraz ciemniej, nie tylko ze względu na nadciągającą pogodę, ale też i przez zbliżającym się zmroku. Kwestią czasu pozostawało jedynie to, kiedy zatrzymają się na postój. Tymczasem, spokojnym krokiem przemierzałem las, pilnując, by przypadkiem nie zdradziło mnie otoczenie. W końcu sztukę zakradania się opanowaną miałem do perfekcji, jak każdy szanujący się shinobi.
Nie musiałem długo czekać.
Nim ostatni skrawek czystego nieba zakryły szare obłoki, Kakuzu zarządził postój. Z takiej odległości zbyt wielkim problemem było dla mnie usłyszenie co takiego mówią. Zdałem się więc na mowę ciała, ewentualnie czytanie z ruchu warg. Nie bez powodu przecież miałem na oku urządzenie namierzające. Znalazłem w miarę wygodne i bezpieczne miejsce wśród koron dużego drzewa i przyglądałem się poczynaniom rudej.
Kakuzu, w swojej łaskawości zaoferował, że przyniesie drewno na opał. Pomimo dość ciepłych dni, noce cały czas były zadziwiająco zimne, bądź – co gorsza – wilgotne. Najbliższa noc zapowiadała się właśnie na jedną z nich. Trochę zniechęcał mnie fakt, że zapewne zmoknę, co mogło przerodzić się potem w przeziębienie, zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy miałem wrócić do siedziby.
Z resztą kryjówka Akatsuki też jakoś specjalnie nie sprzyjała zdrowiu.
Trzeba było przyznać, że nasz skarbnik (ten właściwy) ma bardzo dobry gust w kwestii wybierania miejsc na nocleg. Rozłożyste gałęzie liściastego drzewa stanowiły świetną ochronę przed deszczem, jednocześnie będąc na tyle wysoko, by nie zapalić się od iskier z ogniska. Cóż, mnie pozostała jedynie twarda gałąź jakiegoś iglarka, która przed deszczem chroniła równie dobrze co otwarta przestrzeń.
Westchnąłem ciężko czując, że pierwsze krople deszczu powoli zaczynają kapać na mój płaszcz. Zapowiadała się naprawdę długa noc.

Yume usiadła i oparła się plecami o drzewo, wpatrując się w niewielkie ognisko. Zaczynałem dochodzić do wniosku, że należy to do jakiegoś jej osobistego hobby, czy innego odchyłu. Kakuzu siedział naprzeciwko niej i, prawdę powiedziawszy, nie robił nic. Z mojego punktu widzenia oboje wyglądali jak posągi. Praktycznie się nie poruszali, bezmyślnie gapiąc się w jeden punkt. Sądziłem, że para ludzi tak bardzo zainteresowanych pieniędzmi wykaże sobą trochę większe zainteresowanie. Albo przynajmniej znajdzie temat do rozmowy.
Potarłem dłońmi ramiona. Deszcz na szczęście już przeszedł, ale nie pozostawił na mnie suchej nitki. Rozpuściłem włosy żeby zapewnić sobie chociaż minimalną ochronę przed wiatrem. Teraz wszystkie złote kosmyki przylegały mi do twarzy, ramion i pleców, kompletnie przemoczone. Dobrze chociaż, że nie miały zwyczaju się kręcić po kontakcie z wodą. Zdjąłem z siebie mokry płaszcz, co wcale nie dało mi dużo, bowiem nocne powietrze nie zachęcało ciepłem. Tego roku jesień była wyjątkowo kapryśna. Albo po prostu złośliwa dla mnie. Zaszczękałem zębami. Oj tak, przeziębienie zbliżało się wielkimi krokami. Nic przecież nie mogłem poradzić na to, że mój organizm artysty był bardzo wrażliwy na wszelkie bodźce, co się tyczyło również chorób. Mistrz Sasori często narzekał kiedy przyszło mu zajmować się mną w razie takowego wypadku. Zawsze przynosił mi gorącą herbatę. Może to i dziwne, ale sencha* Lalkarza była najlepszą ze wszystkich jakie dane mi było kiedykolwiek spróbować.
Och, co ja bym oddał w tej chwili za czarkę senchy…
Zupełnie niespodziewanie Yume wstała. Cisza, która zapadła po deszczu sprawiała, że byłem w stanie usłyszeć co mówiła ruda.
- Wezmę wartę, powinien pan odpocząć.
Skarbnik bez słowa podniósł się i przeszedł parę kroków, by położyć się spać pod drzewem. Okrył się płaszczem, a za poduszkę robiło mu własne ramię. Od razu widać było, że jest to człowiek przystosowany do każdej okazji. Dziewczyna tymczasem wspięła się na pobliskie drzewo i zaczęła patrolować okolice.
No tak, ona przecież nigdy nie sypiała, więc nie robiło jej większej różnicy czy będzie rozglądać się wokoło przez najbliższe pięć godzin, czy też zacznie medytować. A może robiło…
Wziąłem głębszy oddech. Dochodziłem do wniosku, że cała ta moja eskapada była czystą głupotą. Nie dość, że zmarzłem tak, że nie czułem już palców to jeszcze nie działo się absolutnie nic, co wzbudzałoby moje podejrzenia.
Zawiał wiatr. Zadrżałem.
Narzuciłem na siebie płaszcz. Przez zgromadzoną w nim wodę stał się dwa razy cięższy. Mało mi to pomogło. Może i nie przepuszczał wiatru, ale był, delikatnie mówiąc, zimny jak cholera. Zdjąłem go z siebie i ze złością rzuciłem na gałąź, czemu towarzyszyło charakterystyczne plask. Postanowiłem poczekać jeszcze chwilę i poobserwować, a jeśli dalej nic się nie wydarzy, najzwyczajniej w świecie wrócić do siedziby. Dobrze, że było ciemno, przynajmniej szata nocy nieco mnie kryła…
Chwila…
Przejechałem otwartą dłonią po twarzy i spojrzałem na gałąź, na której jeszcze przed chwilą siedziała Yume. Ruda patrzyła się prosto na mnie swoimi czarnymi ślepiami. Postanowiłem zrzucić winę na to, że drzewo, na którym siedziałem nie ukrywało mnie dostatecznie dobrze, a jasne włosy tylko utrudniały kamuflowanie się. Urządzeniem namierzającym przybliżyłem sobie nieco jej twarz. Otworzyła usta i bezgłośnie wypowiedziała „widzę cię”. Zeskoczyłem z gałęzi i powolnym krokiem podszedłem do małego obozowiska. Yume stała przy ognisku patrząc na mnie wymownie. Kiedy znalazłem się dostatecznie blisko ognia, by czuć jego ciepło, rzuciłem płaszcz na trawę i rozsiadłem się wygodnie jak gdyby nigdy nic.
- Jesteś cały przemoczony – mruknęła, ale w jej głosie nie było słychać ani nuty troski.
Podeszła do mnie, wzięła mój płaszcz i rozwiesiła go na jednej z niższych gałęzi. Fakt, w ten sposób na pewno wyschnie szybciej, niż gdyby leżał zwinięty na trawie.
- Co ty tu robisz? – zapytała siadając obok mnie; nie chciała budzić Kakuzu zbyt głośną rozmową, choć nie ulegało wątpliwości, że wie już o mojej obecności. W końcu tak doświadczony shinobi nie dałby nikomu podejść do miejsca jego noclegu, nawet gdyby ktoś miał w tym czasie wartę.
- Przyszedłem. Nie ufam ci – odparłem bez ogródek.
Dziewczyna popatrzyła na mnie pytająco, starannie unikając kontaktu wzrokowego. Znowu zacząłem zastanawiać się nad tym jak wygląda uśmiech na jej ustach.
- Rozumiem – odparła spokojnie – Ale nie masz się czym martwić. Gdybym chciała was zabić zrobiłabym to już dawno.
Zaśmiałem się cicho. O tak, pewności siebie jej zdecydowanie nie brakowało. Albo głupoty. Albo i tego i tego. Postanowiłem jednak nic na to nie powiedzieć. Zarówno ja, jak i ona zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak absurdalne są wypowiedziane przez nią słowa.
- Jaki miałaś kolor oczu? – postanowiłem uzyskać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
Zabawnie zmarszczyła brwi. Chyba nie spodziewała się tego po mnie.
- Zanim uaktywnił się Miragan – sprostowałem.
- Ja… nie pamiętam – powiedziała spokojnie, chociaż w jej tonie wyczułem żal – Ale chyba były piwne. Niektórzy mówili, że złote.
- Fiolet nie pasuje ci do włosów – stwierdziłem patrząc na jej niewielką tęczówkę w tym właśnie kolorze, otoczoną ze wszystkich stron źrenicą; jej spojrzenie utkwione było we własnych butach.
Przez moment pomyślałem, że na jej twarzy wreszcie zagości chociażby niewielki uśmiech, ale nic takiego się nie stało.
- Wy, artyści, faktycznie macie inne spojrzenie na świat – mruknęła – Nikt nigdy wcześniej nie przypisywał mojego koloru oczu do włosów.
- Ja jestem wyjątkowy – uśmiechnąłem się dumnie.
Zamknęła oczy bez cienia radości. Po raz kolejny przypomniałem sobie o zasadzie, która nas – morderców stworzyła. Nie lubiłem tej dziewczyny, ale mimo to byłem w stanie normalnie z nią rozmawiać przy ognisku, jakbyśmy znali się od kilku lat. Gdyby ktoś nas teraz zobaczył, na pewno nie potrafiłby nas posądzić o to, że całkiem niedawno odbieraliśmy życie ludziom.
Byliśmy przecież tylko ludźmi. Ludźmi tak bardzo skrzywdzonymi, że postanowiliśmy się za te krzywdy zemścić. Swojego czasu zastanawiałem się czy wybrałem dobrą drogę. Mogłem przecież postąpić inaczej. Nie musiałem odchodzić z Iwagakure jednocześnie niszcząc wszystko i wszystkich, którzy stanęli mi na drodze. Mogłem postąpić inaczej… Ale teraz to już nie miało znaczenia. Sam siebie skazałem na śmierć. Bowiem tam, w mojej rodzinnej wiosce, nie czeka mnie nic poza nią. Jakby nie patrzeć, to była świadoma decyzja i teraz, chcę czy nie, muszę ponosić jej konsekwencje. Czy żałuję tego, co się stało?
Nie. Gdybym mógł cofnąć czas zrobiłbym dokładnie to samo.
Bo tylko takie życie dawało mi wolność. Przeklęty jest żywot artysty.
Nurtowało mnie jednak pytanie, co takiego stało się Yume. Kim był ten, który wyrządził jej taką krzywdę, że zdecydowała się zabijać? W końcu, z tego co mi było wiadomo, ruda cały czas miała kochającą rodzinę, o którą się troszczyła.
Może jej los był dziełem przypadku? Albo nieszczęśliwego wypadku.
Czyżby przeszłość tamtego człowieka, którą dane jej było zobaczyć wywarła na niej aż takie piętno…?
- Zabijasz dzieci? – zapytałem nagle.
Ruda popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. Zdawałem sobie sprawę z powagi tego pytania jednak bardzo chciałem otrzymać odpowiedź. W końcu mówiło się, że Yume zabijała „tylko tych, którzy na to zasłużyli”, jak sama zwykła to określać. Co się więc działo, jeśli zmuszona była zlikwidować całą rodzinę…
- Zawsze – odparła z nienormalnym spokojem wypisanym na twarzy – Wiesz co by się stało, gdybym zachowała je przy życiu? Szukałyby mnie i pragnęły zemsty. A do tego dopuścić nie mogę… Jeszcze nie… chociaż – przechyliła głowę na bok – Raz w życiu oszczędziłam jedno dziecko. To było dziesięć lat temu. Ojciec tego chłopca zabił swoją pierwszą żonę, tak naprawdę nikt nie wie czemu. Dzieciak miał wtedy pięć lat. Nazywał się Yuka, tyle pamiętam…
Postanowiłem już o nic więcej nie pytać. Siedzieliśmy tak w zupełnej ciszy, dopóki nie nastał blady świt. Wtedy też obudził się Kakuzu i – wcale nie zaskoczony moją obecnością – stwierdził, że musimy ruszać w dalszą drogę. Oczywiście nie obyło się bez ostrzeżenia, że jeśli będę ich spowalniał, to odeśle mnie z powrotem do siedziby i o moim wybryku poinformuje Lidera.
Do miejsca, o którym mówił Zetsu nie było specjalnie daleko. Dotarliśmy na miejsce, gdy słońce dopiero przekroczyło zenit. Nic dziwnego, że w środku mogły znajdować się wartościowe przedmioty. Świątynia ze wszystkich stron obrośnięta była bluszczem i mchem, co sprawiało, że zobaczenie jej z daleka było praktycznie niemożliwe. Mury wykonane były z szarego kamienia pociętego w kostki. Obecnie część z nich leżała porozrzucana po okolicy. Wszystko wskazywało na to, że to miejsce nie tyle opuszczono, co zaatakowano. I to czymś bardzo dużym, co było w stanie kruszyć ściany jednym ruchem. Posągi, zapewne kiedyś bogato zdobione, zapadnięte były w ziemi, a ślad po jakichkolwiek wartościowych przedmiotach, zaginął. Pomimo, że świeciło słońce i dzień zapowiadał się naprawdę ładnie, to miejsce przyprawiało mnie o dreszcze. Coś bardzo złego musiało się stać za jego murami.
- Dobrze – powiedział Kakuzu – Plan jest taki. Yume, idziesz pierwsza i prowadzisz nas do skarbca, który najpewniej znajduje się na najniższym piętrze, czyli w piwnicach. Nie możemy używać światła, ponieważ ogień może uruchomić niektóre pułapki. Jestem pewien, że nie wszystkie zostały wykorzystane, by złapać tych, którzy byli tu przed nami. Deidara, skoro już tu jesteś to zabezpieczasz tyły. Nie życzę sobie żadnych wybuchów, ani demolki. To miejsce powinno pozostać nienaruszone po naszej wizycie. Jeśli którekolwiek z was znajdzie cokolwiek wartościowego, natychmiast macie pokazać to mnie, żebym ocenił jego wartość. Czy wszystko jasne?
Odpowiedziała mu cisza. Prawdopodobnie nawet gdyby którekolwiek z nas miało pytania, nikt nie odważyłby się go zadać. Siła aż biła od Kakuzu i nikomu się nie spieszyło, by poznać jej moc.
- Świetnie. Więc wchodzimy.